Rozdział 8- Proszę, przestań

513 19 2
                                    


Kolejny raz obudziło mnie głośne nawalanie w drzwi dochodzące z dołu domu, a następnie dzwonek do drzwi. Zerknęłam na godzinę, jezu było grubo po drugiej w nocy. Czy ktoś oszalał? Zwlekłam się z łóżka, przeklinając pod nosem do samej siebie. Zeszłam ze schodów po ciemku i podeszłam do drzwi, a ktoś nawalał z pięści jak szalony jeszcze chwila a dziurę by zrobił, byłam tak wściekła, że nawet nie zerknęłam przed judasza kto stoi po drugiej stronie, tylko z impetem otworzyłam drzwi, a pięść chłopaka przede mną zatrzymała się kilka centymetrów przed moją twarzą. Przeniosłam spojrzenie z jego pięści na twarz i zobaczyłam w drzwiach poobijanego Scotta, który podtrzymywał totalnie zalanego Jake, a z jego łuku sączyła się krew.

- O mój boże! Czy wy zwariowaliście? – zapytałam nie wychodząc z szoku.

Niby tacy dorośli, przynajmniej za takich się mają, a leją się nie wiadomo z kim i nie wiadomo o co. I to niby on miał opiekować się mną? Jak już pierwszego dnia wraca schlany w trzy dupy do tego pobity. To ten odpowiedzialny Jake, oczko w głowie rodziców, wspaniałe dziecko, ciekawe co by rodzice powiedzieli gdyby zobaczyli go w takim stanie. Zapewne matka by latała przerażona po domu, chcąc wzywać karetkę do pijanego dwudziestodwulatka z rozciętym łukiem brwiowym. Skakałaby nad nim jak na połamanym i obłożnie chorym, a on by tylko leżał i prymitywnie się uśmiechał, zaś ojciec by tylko siedział ze skwaszoną miną i kazał się matce uspokoić a Jakowi prawić kazanie, że się na nim zawiódł i ma nadzieję, że to się nie odbije na jego karierze. Nie musiało tu ich być, żebym wiedziała jaka zareagują. Gdybym to ja wróciła w takim stanie, odesłali by mnie do szkoły z internatem, albo dali szlaban do ukończenia dwudziestego pierwszego roku życia. To było całkiem prawdopodobne. Z zamyślenia wyrwał mnie głos chłopaka.

- Przepuścisz mnie? Czy mam go tu zostawić, a ty go sama wtaszczysz? – zapytał wkurzony chłopak.

- Jak dla mnie może nocować na wycieraczce. – powiedziałam z satysfakcją, jednak ja nie byłam aż tak okropna jak oni, więc zrobiłam miejsce obok siebie, aby Scott mógł wtaszczyć za sobą mojego brata. – Połóż go na kanapie. – powiedziałam i udałam się za nim.

Chłopak podszedł do kanapy i ułożył go na całej długości, kanapa była lekko przy krótka, więc wystawały mu nogi, no cóż trudno nikt nie kazał mu rosnąć. Stałam w progu salonu podpierając się o kant drzwi i przyglądałam się temu przedstawieniu. Scott uniósł się i spojrzeniem odnalazł moje. Jego warga była rozcięta i robiła się opuchnięta. Te wydanie bardziej pasowało do jego wykreowanego imagu. Przełknęłam z trudem ślinę, jego zazwyczaj idealne włosy teraz były potargane w każdą stronę, wyglądał naprawdę uroczo, zmierzył mnie swoimi hipnotyzującymi tęczówkami w kolorze zieleni, które wyróżniały się na tle ciemności, która panowała w pomieszczeniu, jego szczęka było mocno zarysowana i oddychał ciężko, widać było po nim, że jest zmęczony. No w końcu nic dziwnego, skoro zapewne niedawno brał udział w bójce wraz z moim bratem.

- Przyszły pan prawnik brał udział w bójce? – zakpiłam zwracając się do chłopaka powolnie zmierzającego w moją stronę. – Godne politowania. – dodałam klaszcząc w dłonie.

- Zajmij się nim. – wychrypiał ledwo słyszalnie zatrzymując się przy mnie i chciał ruszyć do przodu jednak złapałam jego dłoń w nadgarstku na co przystanął i ponownie na mnie spojrzał wypowiadając nieme słowa „jaki masz znowu problem". Nie musiał tego wypowiadać na głos wystarczyło, że widziałam to w jego oczach.

Byliśmy bardzo blisko siebie, nasze ramiona niemal się stykały, a on lekko pochylił głowę kierując się w stronę mojego ucha, na co przeszły mnie ciarki, a moje serce zaczęło niekontrolowanie szybko bić, czułam jak na moich policzkach zbierają się wielkie rumieńce, na szczęście było ciemno więc marne szansę by zauważył bynajmniej tak to sobie tłumaczyłam. Każda wymówka jest dobra, jeżeli tylko bardzo mocno w nią wierzymy.

Hope for us | Zakończone |Donde viven las historias. Descúbrelo ahora