Rozdział 32 - Różne definicje słowa niedawno

405 12 0
                                    

Hejka :)

Do końca opowieści zostało już tylko kilka rozdziałów.

Zapraszam do przeczytania kolejnego, bo trochę się w nim dzieje.

Buziaki :)

**************************************************

„Największym wrogiem którejkolwiek z naszych prawd

może być reszta naszej prawdy".

William James

Wyszłam z mieszkania Scotta zamykając je szczelnie na klucz, napisałam do niego wiadomość, że idę do domu spotkać się z Jakiem, tym samym informując go, że nie dostanie się do domu, bo mam klucze, które mi dał w ramach właśnie takich okoliczności gdybym musiała gdzieś wyjść. Nie wiem jak to się stało, ale miałam wrażenie że dojazd pod dom, w którym wszystko się zaczęło zajął mi jakieś 5 minut, a to raczej było niemożliwe. Byłam tak pogrążona we własnych myślach, że cała podróż minęła mi jak chwila. Stanęłam przed drzwiami zastanawiając się czy aby na pewno to jest dobry pomysł, aby tam wejść. Jak mam się zachować, co mam powiedzieć, ale to nie ja powinnam się tym martwić, przecież to nie ja skazałam czyjeś życie na wiecznie niekończąca się lawinę. Dlatego też, z tą myślą wcisnęłam dzwonek do drzwi, a po chwili ukazał się w nich Jake, mój brat, którego tak bardzo chciałam znienawidzić, a nie mogłam. Jego widok ukłuł moje poharatane serce. Kiedy mnie zobaczył uśmiechnął się słabo i po chwili się odezwał.

- Madeline? Nie spodziewałem się Ciebie tutaj. – chwilę się zamyślił, po czym dodał. – Wejdź. – otworzył szerzej drzwi i mnie przepuścił.

Weszłam do środka nie było mnie tu tydzień, ale wszystko zostało takie samo. Podłoga skrzypiała w tym samym miejscu, drzwi od gabinetu był zamknięte, a zapach był taki sam jak zawsze kiedy wchodziło się do domu. Pachniało w nim świeżymi ziołami i lawendą, to była jedyna dobra rzecz, która w tym wszystkim mi została. Ten zapach kojarzył mi się zawsze z domem, lecz teraz już nie byłam pewna co o nim myśleć. Weszłam do środka stanęłam na środku korytarza i odwróciłam się w stronę brata, który właśnie zamykał drzwi. Wyglądał źle, miał podpuchnięte oczy, roztrzepane włosy, szarą cerę. Wyglądał jakby postrzał się o parę lat a nie tylko o niecały tydzień. Nawet jego ubiór nie pasował do niego, zawsze ubierał się w miarę elegancko, koszule, eleganckie spodnie tym razem stał przede mną w wyciągniętych dresach w dodatku z jakąś plamą po prawej stronie. Też cierpiał, obwiniał się, lecz nie mogłam stać i go pocieszać, bo kto pocieszy mnie. Nie nienawidziłam go, nie potrafiłabym nienawidzić go nigdy, mimo że często to powtarzałam to nigdy nie była prawda. Bo jeżeli raz się kogoś pokocha nie da się go wymazać z pamięci.

- Rozmawiałam z Sarą, ponoć chciałeś mi coś przekazać. – zignorowałam całkowicie jego samopoczucie i postawę, zachowywałam się jakbym miała serce z kamienia, zero uczuć. Musiałam je w sobie tlić, tylko dzięki temu tu stałam i jakoś się trzymałam. Nie chciałam, żeby wiedział jak bardzo mnie to zniszczyło.

- Tak. – powiedział drapiąc się po głowie intensywnie nad czymś myśląc. – Znalazłem akt twojego urodzenia, pomyślałem że może Ci się przyda, gdybyś chciała poznać....

- Nie chce go poznawać. – przerwałam mu nie dając mu dokończyć. – Nie miałam ojca i nigdy mieć nie będę. Cieszę się, że chociaż ty mogłeś go mieć. – dodałam i nie było to absolutnie w żadnym stopniu złośliwe, cieszyłam się ze chociaż jedno z nas miało możliwość poznania czym jest ojcowska miłość. Jake kochał ojca, a ojciec był z niego dumny w końcu poszedł w jego ślady.

- Uwierz mi Mad, że wolałbym go nie mieć niż wiedzieć jakim jest okropnym człowiekiem.

- Co masz na myśli? Przecież był dla Ciebie dobry. – nie rozumiałam do czego nawiązywał, przecież ich relacja była dobra, nawet bardzo dobra. Dumny ojciec z idealnego syna, najlepszego ucznia, sportowca i niedługo przyszłego prawnika.

Hope for us | Zakończone |Where stories live. Discover now