Rozdział 4 - Wyspa Taransay

160 14 0
                                    

Ginny Weasley kończyła sprawdzać listę zaopatrzenia, które miało zostać wysłane do uchodźców znajdujących się na szkockiej wyspie Taransay.

W prowizorycznym obozie mieszkało około pięciuset osób, zarówno Magicznych jak i Mugoli. Magia nie mogła załatwić wszystkiego, stąd dostawy wysyłane za pomocą Świstoklików.

Pod wieloma względami wyspa była idealną Strefą Bezpieczeństwa. Wszyscy, bez wyjątku, zanim tam trafili, zostali poddani dokładnym badaniom. Ponadto jednym z pierwszych środków zaradczych, jakie podjęli przywódcy społeczności magicznej, było wyłączenie transportu przy użyciu sieci Fiuu, minimalizując w ten sposób przypadkową transmisję zainfekowanych. Podobnie było z teleportacją, którą mocno ograniczono.

Cała rodzina Weasleyów (oprócz Rona oczywiście) została ewakuowana na Taransay. Poza wyspą, na obszarze Wielkiej Brytanii, istniało jeszcze sześć innych Stref Bezpieczeństwa. Do każdej z nich dostarczano żywność, leki, odzież, i oczywiście informacje. Całością koordynował Scrimgeour. Samo myślenie o wadze i wielkości tego przedsięwzięcia, spędzało sen z powiek.

Życie w Magicznych Strefach Bezpieczeństwa było dalekie od ideału, ale wciąż lepsze, niż warunki w obozach dla Mugoli. Im, niestety, rzadko udawało się utrzymać Strefy wolnymi od infekcji.

Faktem było, że wystarczało zaledwie jedno zarażenie.

Tylko jedno...

Obszar objęty epidemią zwiększał się błyskawicznie. Zarażona osoba "umierała" zazwyczaj po dobie od złapania wirusa, mimo szybko podejmowanej reanimacji. ReGen przeciwdziałał tak szybkiej przemianie. Każda rozsądna osoba, która nadal ukrywała się w mieście, zdążyła zgromadzić zapas tego specyfiku. Może nie zwalczał przyczyny, ale dawał więcej czasu.

Ginny skończyła odczytywać listę, posyłając Harry'emu łagodne, ale oceniające spojrzenie.

- Zanotowałeś wszystko?

Przyznał, że nie, więc powtórzyła ostatnie pięć pozycji.

- I jeszcze coś do zabawy, jeśli byłaby taka możliwość.

Harry poprawił okulary i spojrzał na nią znad notesu.

- Jedwab, koronka, czy satyna? ━ rzucił z powagą.

Ginny uśmiechnęła się, co robiła bardzo rzadko od momentu zachorowania Rona.

- Miałam na myśli misie. Ostatnio policzyłyśmy, że mamy tutaj około pięćdziesięcioro dzieci, a niewiele zabawek. Zapytaliśmy, co chciałyby dostać ⎼ odpowiedziały, że pluszaki. Większość jest zaczarowanych, a Mugole nie chcą, aby ich dzieci takich używały.

- A namioty, jedzenie i lekarstwa jakoś tolerują...

- Nie przejmuj się nimi. W końcu dowiedzieli się o nas zaledwie trzy miesiące temu. ━ przypomniała Ginny. ━ Po prostu się boją.

- Jesteś równie wyrozumiała, co piękna. ━ odpowiedział Harry podniosłym tonem. ━ I dostaniesz swoje pluszaki.

- Dziękuję. Lepiej to zapisz, zanim zapomnisz.

Zanotował. Lista była przygotowywana w trzech egzemplarzach. Jeden trafiał do magazynu wojskowego na wzgórzu St. John's, drugi do Scrimgeoura, a trzeci do Padmy i Honorii Cloot, które pakowały leki.

- To wszystko? ━ zapytał Harry.

- Tak. ━ popatrzyła na niego przez chwilę. ━ Kiedy przyjedziesz? Nie mówię o pozostaniu tutaj na stałe, mam na myśli chociaż szybkie odwiedziny.

Harry marzył o tym, aby był już późny wieczór. Chciał, aby ludzie spali, a nie chodzili po domu i co chwilę pukali do jego drzwi. Tęsknił za prywatnością. Zniżył głos, mając nadzieję, że nie zabrzmi tak ponuro, jak się czuł.

[T] Love in a time of a Zombie Apocalypse | DramioneUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum