Rozdział 9 - Bezpieczeństwo

153 20 5
                                    

Dudnienie. Głośne i nieprzerwane.

Hermiona pragnęła, żeby dźwięk zniknął, dopóki sobie nie uświadomiła, że to jej własne serce. Wszystkie inne odgłosy były stłumione. Leżała z zamkniętymi oczami, nie mogąc się ruszyć.

Po chwili otworzyła oczy.

Wybuch odrzucił ją na imponującą odległość. Fragmenty sufitu zapadły się nad korytarzem znajdującym się przed Pracownią. Odsłonięte przewody od światła zwisały, iskrząc od czasu do czasu. W słuchawkach rozbrzmiewały głosy, które ledwo słyszała. Drżącą ręką dotknęła wilgoci w uszach. Nie musiała na nią patrzeć: wiedziała, że jest cała we krwi.

Mira leżała niedaleko. Hermiona rozpoznała ją po dwóch różnych butach.

- Mira - sapnęła Hermiona.

Mrugała oczami, starając się pozbyć z nich pyłu, krwi i fragmentów ciała. Skupiła wzrok.

Udało się jej stłumić szloch, gdy ujrzała metrowy kawał metalu, który prawie na wylot przeciął głowę Miry. Uzdrowicielka leżała na plecach. Jej prawa ręka drgnęła.

Żyła! Była jeszcze nadzieja. Tak. Mira Khan żyła, musiała żyć, przecież miała dopiero dwadzieścia dwa lata, chciała być Uzdrowicielem... Będą mogli zabrać ją do domu i wyleczyć.

Hermiona uświadomiła sobie, że nie ma różdżki. Z opóźnieniem dotarły do niej inne ważne kwestie. Spojrzała w dół i zobaczyła, że około dziesięciocentymetrowy pręt jest wbity w jej lewe udo. Materiał spodni został rozszarpany przed odłamki, a ona sama leżała w coraz większej kałuży własnej krwi.

Nawet najlepiej zaplanowane misje, no tak.

Usiadła, jęcząc z bólu i zaczęła szukać różdżki. Po chwili palce zetknęły się ze znajomym, smukłym drewnem. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie usunąć ciała obcego z nogi, ale nie chciała tego robić. Zamiast tego, obróciła się na brzuch i płacząc, zaczęła czołgać się w kierunku Miry. Pokonała odcinek trzech metrów, zostawiając za sobą krwawą smugę. Pojawiły się u niej silne zawroty głowy i nudności. Oparła policzek o przedramiona i skoncentrowała się na oddychaniu.

Usłyszała znany głos. Był napięty i równocześnie bardzo łagodny w obliczu tego, co się przed chwilą wydarzyło.

To był po prostu głupi błąd - pomyślała Hermiona – Jak on mógł być tak spokojny?

Malfoy.

Hermiona zamrugała, wsłuchując się w każdą sylabę, jaką wypowiadał. Jakby to były małe koła ratunkowe w morzu przerażenia i paniki.

- Dwa, może trzy tuziny. W budynku jest już około czterdziestu zarażonych. Zastrzeliłem tylu, ilu mogłem. Kolejna horda gromadzi się na sąsiednim skrzyżowaniu. Być może przegapili pierwszą eksplozję, ale na pewno zwrócili uwagę na moje strzały.

- Nie waż się przestać strzelać! - wrzasnął Richards – Tak trzymaj! Kent, ilu jest u ciebie?

- Dziesięciu! Mocno napierają!

-Wytrzymaj jak najdłużej dasz radę! Idę po Mercer'a i Lam. Musimy działać szybko, bo gdy opuszczę posterunek, zaroi się od nich po wschodniej części korytarza. Granger i...

- Jestem tutaj - powiedziała słabo Hermiona, po czym poczuła, że wszystkie jej zmysły nagle ponownie się włączyły.

Świat wrócił do swojej brutalnej normy. Słychać było wybuchy, krzyki, strzały...

- Dobrze cię słyszeć, dziewczyno. Wołałem cię przez ostatnie dwadzieścia minut. Raport!

- Mira... - Hermiona spojrzała na nią. Naprawdę spojrzała. Bez nadziei, która mogłaby przyćmić jej osąd - Mira nie żyje. Nie widzę Lam'a i Mercer'a.

[T] Love in a time of a Zombie Apocalypse | DramioneWhere stories live. Discover now