Rozdział 38 - Obietnice

142 10 0
                                    

Harry był przekonany, że za chwilę zostanie uderzony w twarz przez Agenta Barnaby'ego Richardsa. Byłoby to niefortunne z co najmniej trzech powodów. Po pierwsze, Richardsowi brakowało jeszcze kilku tygodni do pełnego wyzdrowienia po postrzale. Po drugie, Harry prawdopodobnie musiałby go uderzyć, co doprowadziło bezpośrednio do powodu numer trzy – Harry nie miał w zwyczaju bić seniorów.

- Usiądź, staruszku – ostrzegł Harry.

Nie spodobało się to Richardsowi, który już chciał rzucić się w jego kierunku z warknięciem, ale przeszkodził mu Minister Magii.

- Nie pomagasz!

Miał rację. Harry doskonale wiedział, jak czuł się Richards. Obaj byli ludźmi czynu. Opracowywali strategie, wykazywali się bohaterstwem, wybierali się w niebezpieczne miejsca i robili ekstremalne rzeczy. W tej chwili nie wymagano od nich niczego takiego. Dwaj pozostali eksperci Projektu Gwiazdka – doktor McAlister i profesor Yoshida – jedli, spali i pracowali w laboratorium przez ostatnie kilka tygodni. Wszyscy mieszkańcy domu przy Grimmauld Place próbowali im w tym pomóc. W tym momencie nic nie było ważniejsze od ratowania ludzkich istnień, które z pewnością zostałyby stracone, gdyby amerykańskie bomby pozwoliły zrównać Londyn z ziemią.

A przynajmniej tak twierdził Scrimgeour.

Ale bzdura - stwierdził Harry. Poświęcenie ludzi to był pomysł należący do polityków. Harry rozumiał, dlaczego Ministerstwo skrywało mroczne tajemnice, ale nie zamierzał im tego wybaczyć. Miał już dość tej bezradności, zrezygnowania i pogardy wobec wpadek Ministerstwa.

Pięść Richardsa wciąż była mocno zaciśnięta na koszuli Harry'ego. Po chwili zastanowienia ją rozluźnił. Kowboj cofnął się, wyglądając na zmęczonego. Przesunął dłonią po swoich czarno-srebrnych włosach.

- Poświęcasz osiem godzin dziennie, latając nad otwartymi wodami. Nie chcesz słuchać, jakie to może być niebezpieczne, bo miotły nie są do tego przeznaczone. Wiem, że jesteś Harrym pierdolonym Potterem, ale to i tak cud, że się nie rozbiłeś. Musisz z tym skończyć.

Harry z dnia na dzień przemierzał coraz większe obszary wybrzeża i wciąż nie był bliżej odnalezienia floty Amarova. Poszukiwania w pojedynkę nie miały sensu. Ale Harry prędzej by umarł niż przestał robić... cokolwiek. Nie zamierzał rezygnować z prób znalezienia Hermiony.

- Przecież mnie tutaj nie potrzebujesz – oznajmił, a jego frustracja była tak odczuwalna, że Richards spojrzał na niego ze współczuciem – Czego, do cholery, jeszcze ode mnie oczekujesz?

Richards położył dłoń na ramieniu Harry'ego.

- Zabierz Longbottoma ze sobą na Taransay. On też czuje się jak zamknięty w klatce. Pomożecie Weasleyom opiekować się twoimi ludźmi.

Harry potrząsnął głową.

- Neville może wrócić. Zresztą Ginny ma wszystko pod kontrolą, więc tam też nie jestem potrzebny.

- Posłuchaj mnie, Potter - wtrącił Scrimgeour - Jeśli Hermiona i inni jeszcze żyją...

- Ona żyje – syknął Harry – Jestem tego pewien. Muszę tylko do niej dotrzeć.

Richards zmrużył oczy i spojrzał na Scrimgeoura.

- Powiesz mu, czy mimo wszystko muszę dostać w twarz?

- Powiesz mu co? - spytał Harry.

Minister zawahał się przez krótką chwilę.

- Ewakuujemy wszystkich na Taransay. Decyzja zapadła.

[T] Love in a time of a Zombie Apocalypse | DramioneWhere stories live. Discover now