Rozdział 27 - Interwencja

98 14 0
                                    

Suknia była akceptowalna.

Obcisła, ale znośna, ze względu na długie rękawy i koronkowy dekolt, nachodzący na szyję. Chociaż ubranie wyglądało na niezwykle delikatne, w rzeczywistości stanowiło całkiem solidną konstrukcję, dzięki czemu wytrzymała krótką podróż łodzią w zbliżającym się huraganie.

Drobna, surowo wyglądająca kobieta została wprowadzona do pokoju Hermiony wkrótce po wizycie Amarova, niosąc ze sobą kosmetyczkę. Nie mówiła po angielsku, ale tak się złożyło, że komunikacja nie była im potrzebna. To było wręcz nieprzyzwoite, aby się stroić, biorąc pod uwagę okoliczności, nie wspominając o tym, że przygotowywała się do okrucieństwa, jakimi były Igrzyska Amarova. Hermiona nie była zainteresowana obserwowaniem swojego odbicia w lustrze, ale dostrzegła je na wielu powierzchniach odbijających światło, rozsianych po korytarzach statku.

Podejrzewała, że wygląda raczej jak mała dziewczynka przebierająca się w eleganckie ubrania swojej matki.

Pełnia księżyca była widoczna, mimo chmur, które od czasu do czasu były zarysowane błyskawicami. Na szczęście jeszcze nie padało. Hermiona nienawidziła futra, ale pozwalało jej utrzymać ciepło. Dobrze się stało, że nosiła rozpuszczone włosy, bo żadna inna fryzura nie przetrwałaby wiatru.

Amarov był poważny i milczący, gdy jej towarzyszył. Hermiona zastanawiała się, czy był posępny przez wzgląd na Igrzyska. Jeśli tak, to naprawdę musiał je postrzegać jako zło konieczne. Kiedy Hermiona zobaczyła to niezaprzeczalne szaleństwo, zwróciła uwagę na twarze strażników, którzy z nimi szli. Wydawali się w dużej mierze niewzruszeni – rozmawiali, śmiali się, a niektórzy z nich byli już wyraźnie pijani. Amarov nie upominał swoich towarzyszy ani nie patrzył na nich z dezaprobatą, ale było jasne, że nie weźmie udziału w "uroczystościach" w ten sam sposób. Wciąż miał na sobie ten sam garnitur, w którym widziała go wcześniej, choć teraz dodał do niego biały jedwabny krawat, ciemnosrebrną poszetkę i spinki do mankietów w tym samym kolorze.

Naprawdę obeszłaby się bez przeciągłego spojrzenia wyrażającego uznanie, którym ją obdarzył, gdy wyszła ze swojego pokoju, ale tak się złożyło, że naprawdę potrzebowała ramienia, które do niej wyciągnął, aby utrzymać równowagę w bardzo wysokich obcasach. Nie skomentował jej gumowych kostek. Nie komentował niczego, naprawdę, co było ulgą, bo ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, był small-talk.

Na Statku Gier czarodziejscy jeńcy byli przetrzymywani w nieludzkich i okrutnych warunkach. Tam też Amarov przechowywał zapas Zombie, które były używane w grze i okazjonalnie do eksperymentów w laboratoriach. Całe to miejsce cuchnęło śmiercią.

Hermiona pomyślała o Padmie, Wallenie i innych osobach, którzy, w przeciwieństwie do niej, nie będą mogli opuścić statku później tej nocy. Myślała o Blaisie Zabinim i jego ukochanym małym Henrym i nie mogła sobie wyobrazić, przez co przechodzili inni czarodziejscy rodzice.

Pomimo całego okrucieństwa, wewnętrzny krąg Amarova był w doskonałym nastroju. Dla nich każda okazja była pretekstem do imprezowania, jak przypuszczała Hermiona. Szampan lał się strumieniami. Goście ubrani w formalne stroje wieczorowe rozmawiali i śmiali się, podczas gdy bardzo wysokie, piękne kobiety krzątały się z tacami z napojami i kanapkami. Musiały zamarzać na śmierć w swoich krótkich mundurkach.

Ograniczone zasoby, no ciekawe - pomyślała Hermiona, czując mdłości w żołądku. Jedna z tych młodych kobiet podeszła do niej z propozycją drinka.

- Nie, dziękuję – powiedziała Hermiona drżącym głosem.

- To pomaga – szepnęła kobieta z amerykańskim akcentem.

[T] Love in a time of a Zombie Apocalypse | DramioneWhere stories live. Discover now