Part II [HOPE]

118 5 0
                                    

Patrzę na zegarek. Czas ruszać w drogę. Chejron mnie zabije jeśli nie przyprowadzę tej całej Celly do obozu. Ubieram szybko czarne rurki, koszulkę na ramiączkach z wcięciami po bokach, na której widnieje ogromny nadruk Cannibal Corpse. Na nogi zakładam glany "dziesiątki" z jedną czarną i drugą białą sznurówką. Staję przed lustrem, poprawiając mocny makijaż oraz przeczesując szybko i niedbale niebieskie włosy. Po powrocie będę musiała poprawić kolor, ponieważ widać już blond odrosty. Po tych wszystkich czynnościach biorę zapakowany odpowiednio plecak, na lewy nadgarstek zakładam bransoletkę, która w odpowiednim momencie zamienia się na lśniące, czarne ostrze, zwane Envy. Złość. Ciekawe, czy to do mnie pasuje.
-Wychodzę. -mówię do braci tak jak ja mieszkających w domku Hadesa, w Obozie Herosów. Kieruję się w stronę bramy, witając po drodze innych pół bogów.
-A ty dokąd w takim stroju? -pyta nagle donośny, męski głos. Centaur.
-No jak to dokąd? Po Calanthe. -wzdycham. Dlaczego zawsze musi się o coś przyczepić?
-Nie pójdziesz tak ubrana do szkoły katolickiej!
-Czemu nie? -przekręcam głowę lekko w prawo.
-To nieodpowiednie. Przebierz się. Najlepiej w białą koszulę i krawat. -zakłada ręce na piersi.
-No chyba se jaja robisz. -unoszę brwi wysoko w górę. Prycham pod nosem i odwracając się na pięcie, opuszczam Obóz. Nikt nie będzie mi mówił jak mam chodzić ubrana po mieście. Przebiorę się kiedy już tam dotrę. Może... Włączam telefon, zakładam słuchawki i odpalam Slipknot "Wait And Bleed". Nucę pod nosem melodię, brnąc przez las oraz Manhattan w stronę szkoły serca Jezusowego. Brednie. Ludzie wierzą w różne rzeczy, ale historia tego pana jest zaskakująco zabawna. Jakby nie patrzeć w mitologii greckiej mamy bardziej niemożliwe zdarzenia niż w Biblii, lecz sam fakt, iż chrześcijanie mówią o sobie, jako o najwspanialszej i jedynej religii, która "nie toleruje rozlewu krwi" jest zabawny. Zabawny to delikatnie powiedziane. Wręcz przezabawny.
W końcu znajduję Sacred Heart of Jezus. Ogromny budynek szkolny z internatem oraz kościołem, otoczony masywnym murkiem z cegły. Ciężka brama nie chce się otworzyć, gdy pcham ją i ciągnę. Patrzę chwilę to na mur, to na drzewo nieopodal. W mojej głowie zradza się chora myśl. Wyłączając muzykę oraz chowają słuchawki podchodzę do dębu. Kopię dwa razy czubkiem ciężkiego buta w korę, by po chwili wspiąć się na jedną z gałęzi ponad murem. Z oddali zauważam strzygę, atakującą drobną blondynkę. Niedobrze. Szybko zeskakuję na drugą stronę, turlając się chwilę na trawie. Mało brakowało, a skręciłabym kostkę. Dobywam Envy'ego i biegnę ile sił w nogach przez klasztorne podwórze, przez piętro aż na górę, pod klasę oznaczoną numerem 211. Rzucam się na potwora, atakując go od tyłu. W jaśniutkich oczach dziewczyny zauważam narastający strach. Niegdyś kobieta w śmiesznej sukience, przypominającej strój pingwinka kieruje się w moją stronę. To było do przewidzenia. Unikam jej ciosu, podstawiając jej nogę, przez co wpada na jeden z posągów Matki Przenajświętszej, czy jak oni tam ją nazywają. Wbijam ostrze prosto w serce monstrum. Wyciągam miecz, obsmarowany obrzydliwą, lepką mazią, po czym zamachuję się i odcinam strzydze głowę. Wycieram ostrze o materiał jej habitu, przywracając je do poprzedniej formy bransoletki. Odwracam się w stronę wciąż wystraszonej blondyny, ścierając 'krew' z twarzy.
-Calanthe Ross? -pytam, wyciągając do niej dłoń. Patrzy na mnie przez chwilę niewidomym wzrokiem.
-Ale faza.
Przewracam oczami, kiedy to mówi. Te dzisiejsze nastolatki.
-Żadna faza. Chodź, to poważna sprawa. -łapię ją za nadgarstek, ciągnąc w stronę płotu. -Musimy uciekać jak najszybciej. Obóz będzie najbezpieczniejszy, tym bardziej, że już cię znaleźli. -wychodząc poza teren szkoły tłumaczę jej wszystko w skrócie. Upiera się, że zanim ruszymy chce zabrać parę rzeczy z domu. Zgadzam się i idę za nią. Celly wchodzi przez okno do mieszkania. Mamroczę pod nosem, patrząc co chwila na zegarek. Ile lasce może zająć pakowanie PARU rzeczy?
-Szybciej! -wołam w okno.
-Zaraz, bez spiny. -mamrocze dziewczyna, pokazując się za parapetem. Łapię jej rzeczy, czekając aż wyjdzie na zewnątrz.
-Ruchy, jesteś strasznie nieodpowiedzialna! Jeśli chcesz zostać pożarta przez erynie to proszę bardzo, guzdraj się dalej, królewno! -wrzeszczę do niej, wspinając się na okno. Już prawie wchodzę, ale ona nagle przelatuje nade mną, robi parę przewrotów na ziemi i łapie za swoje rzeczy. Zeskakuję z parapetu, biegnę za nią, po chwili wyforsowując się na przód. Chwytam dziewczynę za rękę, ciągnąc za sobą. Zaczynam się z nią kłócić, że nie możemy ukraść czyjegoś auta.
Mięknę. Rozwalam pięścią szybę, otwieram drzwi od środka sobie oraz Celly. Grzebię chwilę przy kablach, dziewczyna mnie pospiesza, bębniąc i stukając w moje kolana. Jak zaraz się nie zamknie, strzelę ją nieprzepisowo w twarz.
-Nagle zaczęłaś sobie zdawać sprawę z powagi sytuacji? -warczę na nią. Puszczam ręczny, zmieniam bieg i naciskam pedał gazu aż do dechy. Mkniemy strasznie nieprzepisowo. Mijają długie minuty, erynie zaczynają nas doganiać. Odwracam się na chwilę, prawie wjeżdżając na drzewo w parku. Pierwszy zakręt w prawo. W lewo dwa razy. I znów w prawo. To powinno choć trochę zgubić potwory.
Wjeżdżamy do lasu. Już nie daleko! Blondynka się drze, że mam uważać. Hamuję gwałtownie, wpadając na skały. Warczę na nią, odwracając się. Kurde, kurde, kurde. Nie jest dobrze. Stanowczo nie jest dobrze. Wrzucam wsteczny, auto potrąca jednego z monstrów. Zmieniam bieg, jadąc dalej. Coś idzie nie tak. Jeden kolejny wibrujący krzyk Celly, następne mrugnięcia i ta wszechogarniająca cisza otulająca nasze spocone ciała od głowy aż po czubki zdrętwiałych od strachu i adrenaliny palców. Samochód się przewraca. Dach, koła, dach, koła, dach...
-Rozbij okno i skacz! -krzyczę do niej resztkami sił. Ostatnie co słyszę to dźwięk rozbijanej szyby, chyba także krzyki, ale zanim zdam sobie sprawę z tego, co dzieje się naprawdę wokół mnie...
Nastaje ciemność.


Callope i Boska ApokalipsaWhere stories live. Discover now