Part XII [HOPE]

37 2 0
                                    

Kto by się spodziewał. Nasza ukochana Callanthe córeczką bogini mądrości. A to ci dopiero!

-Uuu, kolejna mądrala. -ktoś rzuca z tłumu. No to się zaczyna. Tylu osobom podpadła, że teraz zacznie się gnojenie. Będzie ciekawie.

Siadam spokojnie na głazie i wsłuchuję się w obelgi skierowane w jej stronę.

-Powinnaś ruszyć czasem głową! -woła ktoś.

-Najpierw seks potem mózg? Chyba mamusia cię pomyliła. -dodaje ktoś inny. Wzdycham, kiedy zachodzi to za daleko. Wstaję, kierując się w stronę lasku. Powinna ruszyć makówką i zaszyć się w domku albo pomóc przy przygotowaniach do bitwy o sztandar. Lub, jeśli życie jej miłe, ustawić się jak najlepiej podczas bitwy. Bo, bogowie mi świadkami, raczej nie ujdzie z niej bez szwanku. Z jej zdolnościami szermierczymi, przegraną ma w rękawie.

Zauważam, że nic się nie zmienia. Stoi tam oszołomiona, a herosi wokół rozbawieni całą sytuacją nie dają lasce spokoju. Wzdycham ciężko, stawiam skrzynkę z bronią na ziemi i łapię ją za ramię.

-Chodź stąd mądralo. -ciągnę ją za sobą. Wciskam jej do rąk skrzynię. -Trzeba to wyczyścić i naostrzyć. Pomożesz mi w tym.

Szykujemy broń oraz uzbrojenie na bitwę o sztandar w ciszy. Żadna się nie odzywa, jak nigdy. W normalnych okolicznościach pewnie już stosowałaby te swoje gierki, machała długimi rzęsami. Lecz teraz wydaje się być skupiona, zamyślona. Powoli wykonuje swoją pracę, starannie. Szkoda mi jej. Owszem, zaszła mi za skórę, ale nie zasłużyła sobie na takie traktowanie ze strony Herosów. Wielu podpadła, to fakt, ale nie powinni się tak zachowywać. Nie w stosunku do nowej. Mamy tworzyć jedną wielką rodzinę, system nauki i zabawy. Wiadomo, nigdy nie uniknie się kłótni, sprzeczek, ale wyzwiska czy prześladowania to gruba przesada. Obóz Herosów zmienia się coraz bardziej. Jest wręcz nie do poznania. Nad nami gromadzą się niepokojące, burzowe chmury. Nie ma słońca. Co jakiś czas kropi, zapowiada się na niezłą ulewę. To na prawdę niepokojące. Bariera zawsze utrzymywała tu cudowną pogodę. Do tego zniknięcie wielu uzdolnionych, zasłużonych herosów również jest podejrzane. Na Olimpie musiało się coś wydarzyć, inaczej nie wysłaliby tam Percy'ego, Annabeth, Clarissy i wielu innych.

-Jak myślisz, kto wygra tegoroczną bitwę o sztandar? -pytam. Jest zbyt drętwo, gorzej niż na stypie. Trzeba jakoś rozruszać naszą mądralę, zawsze taka wygadana a teraz jakby życie z niej całkowicie uciekło.

-Nie wiem. -odpowiada, trochę bez emocji. A podobno to ja jestem ta zdołowana.

-No, skoro jesteś od Ateny to pewnie będziesz z grupą czerwonych. -uśmiecham się pod nosem. -Strzeż się. Będę w przeciwnej drużynie.

-Nie pokonasz mnie tak łatwo. -szturcha mnie lekko. To ją chyba troszkę rozjuszyło. Powoli wraca do siebie.

-Och, czyżby? Jestem bardziej doświadczona, mam więcej siły i co najważniejsze sprytu. -prycham, również ją szturchając, ale mocniej na dowód moich słów. Spada ze stołka i zaczyna się śmiać. Staram się zachować powagę, ale zaraz także się śmieję. Wyciągam do niej dłoń. Przyjmuje pomoc, otrzepuje ubranie. Jak zwykle nienaganne. Przyglądam się jej chwilę.

-Co się tak gapisz? -pyta zaraz.

-Połamałaś paznokcia. -mówię spokojnie, na co dziewczyna od razu panikuje. Śmieję się pod nosem. -Bogowie, ona na prawdę jest córką Ateny?

-Ej! Jestem mądra. -nadyma policzki. Kręcę głową i sprawiam, że wypuszcza z nich powietrze.

-Jasne jasne. Udajmy, że ci wierzę. -zaczynam się z nią przekomarzać. Jakoś raźniej mijają nam przygotowywania, kiedy Cally się uśmiecha, bądź ciągle żartuje.

Nadchodzi w końcu wieczór. Obozowicze przyszykowali co trzeba do jutrzejszej bitwy. Kolacja. Nareszcie! Podchodzę do ogniska i wrzucam jak zawsze ulubione jedzonko bogów -mięso. Najlepsza ofiara jest z czegoś, co kiedyś żyło. Siadam z moją sałatką warzywną obok Nico. Braciszek relacjonuje mi swoje dzisiejsze zajęcia. Chyba zaczyna mu się tutaj coraz bardziej podobać. Ostatnio dużo czasu spędza z jakimś chłopakiem... może znalazł wreszcie przyjaciela?

Po kolacji wszyscy organizujemy ognisko, obozowicze rozmawiają raz o bitwie, raz o przepowiedni. Huczy jak w ulu.

-Psst. -słyszę szept. Rozglądam się, lecz nikogo nie ma. -Chodź pod bramę.- mówi znajomy głos. Do tego w mojej głowie! Telepatia? Jak on to zrobił?

Zostawiam drewno przy ognisku i kieruję się w tamtą stronę. Stoi, ubrany jak zawsze tak samo. Jedynie t-shirt ma inny, a włosy nieco bardziej roztrzepane... i do tego jakie seksowne.

-Coś się stało? -pytam, podchodząc do Aresa.

-Tęskniłem. -wzrusza ramionami. Przyciąga mnie blisko siebie i całuje, obejmując w pasie. -Mam ci coś do przekazania.

-Tak?

-Twój ojciec wspominał coś o nowej przepowiedni. Ponoć ma się pojawić niebawem. -mówi. Unoszę wysoko brwi.

-Czyżby? –śmieję się lekko. –Trochę się spóźniłeś, Aresie, bo od wczorajszego wieczoru cały obóz nie potrafi mówić o niczym innym. Śmieszne, bo po raz pierwszy to śmiertelnik wie lepiej niż Bóg...

Ares przeczesuje mnie, moje ciało, raz za razem. Niemal czuję, jak podnosi się w nim wrzawa walki, gniewu, prawie że wściekłości.

-W nowej Wielkiej Przepowiedni nie ma nic do śmiechu. Staruszek zarządził godzinę policyjną, nawet nie wiesz, jak bardzo wściekły jest na siostrę...

Godzinę policyjną? Siostrę? O Bogowie, Olimp to jedno wielkie...

-Oj, chyba wiem, czym skutkuje gniew Zeusa. –zauważam.

-A mój gniew? –Ares wpatruje się we mnie wyzywająco, a ja przybliżam się do niego z iskierkami w oczach.

-Ahhh... sam twój gniew zdolny by był do rozpętania trzeciej wojny światowej.

Bóg całuje mnie żarliwie.

-Specjalnie dla ciebie stanę się więc niezwykle gniewnym Bogiem, skarbie.

Callope i Boska ApokalipsaWhere stories live. Discover now