PART XXV [HOPE]

10 0 0
                                    

— Co to ma być, do tysięcy trupów?! — odsuwam się nagle od dziewczyny po wymianie śliny podczas żarliwych pocałunków.

— Jak to co? Całuski — Celly chichocze, poprawiając związane w koński ogon, blond włosy. — Ty powinnaś aż za dobrze wiedzieć.

— Zamknij się — warczę, co wywołuje u niej kolejną falę śmiechu. Raczej nie nerwowego, czystego i prawdziwego. Patrzę chwilę na nią i zaraz sama się śmieję. Zaraźliwy ma ten brech. Kręcę głową, wycieram kąciki oczu.

— Musimy znaleźć Nico i resztę. Kazałam ci myśleć o Brooklynie, nie Nowym Jorku — wzdycha. Parskam śmiechem, na co ona udaje oburzoną. Po chwili chyba dociera do niej co powiedziała i sama się śmieje: — No tak, nieważne.

Z uśmiechem na ustach wychodzimy z ciemnego zaułka pomiędzy knajpami. Przed nami rozciąga się starówka, pełno ludzi krząta się wokół. Kiedy idziemy niektórzy wpatrują się w nas żarliwie, odwracają się za nami lub szepczą pod nosem. Zauważam dopiero, że nadal trzymamy się za ręce. Niczym para. Najprawdziwsza para. Wystawiam środkowy palec chłopakowi, który komentuje nasz wygląd. Łysy, wysoki i dobrze zbudowany, wyraźnie zostaje wyprowadzony z równowagi i przyspiesza kroku w naszą stronę. Wymieniamy porozumiewawcze spojrzenie z Celly i rzucamy się pędem przed siebie w największy tłum, gubiąc go gdzieś po drodze.

— To... co z randką, o której wspominałyśmy? — zagaduje dziewczyna. Zerkam w jej jasnobłękitne oczy, wypatrując szarawych refleksów. Zastanawiam się chwilę i rzucając szybkie chodź ciągnę ją za rękę.

Calanthe jest nieco zmieszana, jakby nie wiedziała o co mi chodzi. Lecz ja wiem, że w głębi jej diabelska dusza śmieje się z wygranej. Sama nie wiem dlaczego to robię, ale jak szaleć to na całego... prawda?

Mijamy kilka przecznic, gdy w końcu zauważam neonowy szyld Sushi-chan. Otwieram drzwi przed dziewczyną, zapraszając do środka. Od wejścia unosi się cudowny zapach ryżu, owoców morza oraz wodorostów, które wbrew pozorom nie są takie ochydne.

Zajmujemy jeden ze stolików, podaję jej kartę dań i sama wpatruję się w swoją. Każdy głupi zauważyłby, że dziewczyna nigdy sushi w ustach nie miała, bo wisi nad listą, jakby zastanawiała się co te wszystkie nazwy znaczą.

— Może wybrać za ciebie? — proponuję, uśmiechając się zalotnie pod nosem. — Zestaw piąty proponuję. Dwadzieścia kawałków klasycznego sushi, pięć kawałków futomak, dwa nigiri łososie, cztery onigiri i trzy hosomaki. Pyszności, zapewniam.

— Em... No okay? — zabieram nasze karty i podchodzę do blatu aby złożyć zamówienie. Jeszcze nie wiem skąd weźmiemy na to kasę, ale coś się wymyśli. Wracam, siadając naprzeciw niej.

— Chciałaś randkę, to ją masz — mówię, jakby nigdy nic. Nadal w głowie mam to, co działo się kilka godzin temu.

Tak niedawno siedziałam jeszcze w Hadesie, a teraz czekam na jedzenie w japońskiej knajpie z boginią-heroską. Zdecydowanie przydałyby się wakacje od nadzwyczajnego życia.

Celly rozgląda się po pomieszczeniu, zatrzymując wzrok na jasnych tapetach z japońskimi motywami smoka, drewnianych stolikach, innych konsumentach tak różnych kulturowo. Widzę jak czyta instrukcję posługiwania się pałeczkami, zawieszoną na ścianie obok kasy. Marszczy słodko nosek, prycha coś cicho.

Księżniczka od siedmiu boleści. O ładnych oczkach.

Nasze zamówienie przynosi kelnerka w uroczym, krótkim stroju. Życzy nam smacznego i odchodzi z powrotem za ladę. Uśmiecham się szeroko, ślinka cieknie mi prawie po brodzie. Rozrywam pałeczki, chwytając je umiejętnie.

Callope i Boska ApokalipsaWhere stories live. Discover now