Part XIV [HOPE]

39 0 0
                                    

Sprawdzam z ukrycia jak dziewczynie idzie z nożami. Po paru godzinach treningu coraz lepiej sobie radzi. Myślę, że mogłaby spróbować także postrzelać z łuku.

-Psst.. chodź no tu. -słyszę dobrze już znany głos. Ares. Uśmiecham się i odwracam. Stoi niedaleko, przy moim domku. Podchodzę, rozglądając się wokół. Żadnego herosa. Jak nigdy.

-Co tu robisz? -pytam nieco ściszonym głosem w razie, gdyby ktoś był nieopodal.

-To już nie można wpaść odwiedzić dziewczyny? -nadyma zabawnie poliki, na co parskam szczerym śmiechem. Zapraszam go do pokoju. Siada na moim łóżku, odkłada ciemne okulary. Mój wzrok od razu przykuwa czerwień jego oczu. Bardzo przypomina ogień, bądź krew, tak często spotykane podczas wojen.

-Siadaj, co tak będziesz stała? -poklepuje miejsce obok. Zdejmuję glany i wskakuję na łóżko, siadając "po turecku.'' - Wiesz, tak sobie myślałem dzisiaj...

-Wow, to ty umiesz myśleć? -śmieję się, na co posyła mi morderczy wręcz wzrok.

-I doszedłem do wniosku, że dłużej nie dam rady. -stwierdza. Schyla się nade mną i całuje namiętnie, łapczywie. Jego język dostaje się do środka, łącząc się z moim językiem, walczącym o dominację. Pcha mnie lekko do tyłu, tak, że upadam na plecy, na stos poduszek. Mimowolnie rozchylam lekko nogi, z czego korzysta. Nachyla się jeszcze bardziej, łapie za moje nadgarstki i przytrzymuje je nad głową.

Po chwili puszcza je, a ja zarzucam mu ręce na kark, zatapiając palce w puszystych, ciemnych włosach. Pocałunki stają się wręcz erotyczne. Piszczę cicho, czując jego zimną dłoń na brzuszku, błądzącą coraz wyżej. Śmieje się gardłowo, uwalniając moją pierś ze stanika. Zaczyna delikatnie bawić się jednym sutkiem. Czuję, jak narasta we mnie podniecenie. Nigdy czegoś takiego nie przeżywałam. Obejmuję go mocniej, bóg zamyka mi usta kolejną falą pocałunków. Zaraz jednak przenosi je na szyję, schodząc na obojczyki. Siada, powoli zaczyna zdejmować ze mnie t-shirt. Pozwalam mu na to. Swojego także się pozbywał. Chwilę przyglądamy się sobie. Korzysta z okazji i sięga na moje plecy, do zapięcia czarnego, koronkowego stanika. Czuję jak na moje policzki wkradają się niesamowite rumieńce, co tylko potęguje żar w jego rozpalonych oczach. Ponownie zaczyna całować moje spierzchnięte usta, przyciskając drobne ciałko swoim, masywnym i umięśnionym do materaca. Schodzi niżej, znacząc linię od ust, przez żuchwę, szyję, obojczyki, na których pozostawia po sobie czerwony, lekko siny znak, zwaną powszechnie malinką. Następnie przenosi się do piersi. Ssie i lekko przygryza sutki, a ja staram się nie wić z podniecenia pod nim. Zagryzam wargę, nie chcę by ktoś usłyszał ciche pojękiwania.

-Widzę, że spodobała ci się nasza zabawa. -mówi, niby mimochodem. Rozpina rozporek moich jeansów, zsuwa je powoli, nie urywając kontaktu wzrokowego. Oblizuje seksownie wargi na widok koronkowej bielizny. Nie muszę mówić w jakim kolorze. -Oj mała, coraz bardziej mam na ciebie ochotę.

-Jestem tylko twoja. -mówię cicho. Uśmiecha się, całuje mnie po brzuszku, zostawiając na nim malinki, zupełnie jakby znaczył swój teren. Chwyta materiał majteczek w zęby i powoli zsuwa je ze mnie. Rumienię się jeszcze bardziej, chcę się zakryć, ale powstrzymuje się jakimś cudem. W sumie także tego chcę. Prawda?

Nachyla się nad moim wnętrzem, oblizuje usta. Schodzi niżej, czuje jego oddech na wzgórku łonowym. Ogarnia mnie przyjemność nie do opisania, kiedy zanurza we mnie swój sprawny język. Coraz trudniej stłumić mi jęki.

-O nie, nie dam ci tak łatwo dojść. -stwierdza, zaprzestając poczynań. Prostuje się, a ja patrzę na niego błagalnie. Rozpina swoje spodnie, zdejmuje je nie śpiesznie, zmysłowo. Powoli doprowadza mnie to do szału. Odwracam na chwilę wzrok, speszona. W końcu stoi przede mną nago. Sam bóg wojny, niesamowity i wysławiany Ares. Coś czuję, że ojciec nie będzie ze mnie dumny. Jednak z zamyśleń wyrywa mnie jego pocałunek. Skupiam się na nim całkowicie. Znów wplatam palce w jego włosy, zaciskam oczy, czując w ich koncikach łzy. Wchodzi we mnie, coraz głębiej, nie zatrzymuje się nawet na moment. Boli. W końcu to pierwszy raz. Jednak ból jest do zniesienia. Jest już cały, czuję go każdym centymetrem w środku. Zaczyna poruszać się wolno, dając mi czas na przyzwyczajenie się do nowego uczucia. Podoba mi się. Nawet bardzo. Zaciskam mocniej palce na jego karku, włosach, gdy przyspiesza. Zaczyna poruszać biodrami w swoim tempie, tłumiąc pocałunkami raz na razem z trudem moje jęki rozkoszy. Jemu także jest dobrze. Czuć to. Robi się coraz twardszy, a ja drżę. Nie wiem czy to, co nagle poczułam było orgazmem, ale wydaje mi się, że tak. Moment kulminacyjny, największa rozkosz. I nagła ulga. Jednak pozwalam, by kontynuował, aby także to poczuć.

Po paru pchnięciach również i on szczytuje. Czuję jak wypełnia mnie ciepłem wewnątrz. Wychodzi powoli, opadając obok. Oboje dyszymy.

-Musimy to nie długo powtórzyć. -stwierdza. Pozwala abym położyła głowę na jego idealnej klatce piersiowej. -Jesteś tak rozkosznie ciasna. Mógłbym poruszać się w tobie godzinami.

-Uhm...- znowu zalewam się rumieńcami, nie do końca pewna co mam powiedzieć. –W sumie mamy n-nadal czas...

-A masz ochotę? To chyba za dużo jak na twój pierwszy raz. -bawi się moimi niebieskimi włosami, owijając sobie kosmyki wokół palca.

-Jeśli to by cię zadowo... -nie kończę swojej myśli, bo drzwi niespodziewanie się otwierają.

Do pomieszczenia wchodzi wyraźnie zdziwiony i wkurzony pan D. Że też musiał zjawić się w tak parszywie fatalnym momencie...

-Ares? Hope? -unosi wysoko brwi. No, nagle przypomniał sobie jak mam na imię. -Co tu się, do stu piorunów, wyrabia? Aresie, won stąd. Po ostatniej ciąży heroski miałeś przecież zakaz wstępu do Obozu!

-Dawne dzieje Dionizosie. Od dobrych parunastu lat jestem ułaskawiony. Dzieciak, jak się okazało, nie był mój. -prycha, przytulając mnie mocniej do siebie.

-I tak stąd wypierdzielaj. A ty, moja panno, masz poważne kłopoty.

No to się wpakowałam. Bóg wojny nie chętnie się ubiera. Daje mi całusa i znika, a ja siedząc na łóżku, zakryta kołdrą patrzę się z przerażeniem na Dionizosa.

-Ubierz się i przyjść do Wielkiego Domu. –rozkazuje trzaskając drzwiami, a ja dalej z przerażeniem patrzę w jego stronę. Jeszcze długo siedzę na łóżku po jego wyjściu.

No to już po mnie.

Callope i Boska ApokalipsaWhere stories live. Discover now