PART XIX [HOPE]

6 0 0
                                    

Czyli jestem dzieckiem zrodzonym z gwałtu. Tym najbardziej niechcianym. A jednak, ojciec zdecydował się do mnie przyznać, wziąć pod swoje skrzydła, zaopiekować się mną. To chyba jasne, że stanę po jego stronie. Dobrze wiem, że tego chciał. Chciał sojusznika wśród herosów, dlatego wybrał mnie. Właśnie mnie.

Idę wzdłuż dróg Hadesu. Mogę pozwiedzać mój dom. Zajrzeć w każdy zakamarek. Ba, nawet pobawić się z Cerberkiem.

Zatrzymuję się nagle. Drzwi na końcu korytarza zawsze były tajemnicze, najbardziej pożądane. Ciekawe co za nimi jest. Uśmiecham się lekko i przyspieszam kroku w tamtą stronę. Łapię za metalową klamkę, naciskam i uchylam wejście. Ciemne pomieszczenie, dość małe. Wygląda jak skarpa nad przepaścią. Siadam na jej końcu i patrzę w dół, na strumień bez dna.

— Rzeka Styks — słyszę znajomy głos. Zrywam się na nogi i rozglądam dookoła z przestrachem, węsząc jak demoniczny pies za herosem. Za herosem, którego głos przypomina mi znajomy... — Każda dusza kiedyś tam skończy. Tak, jak skończyła moja.

— Luke! — rzucam się chłopakowi na szyję, gdy ten śmiało wkracza w smugę światła. — Ty żyjesz!

— Tak, księżniczko — mówi cicho, obejmując mnie. Wdycha mój zapach, a jego spokojny oddech łaskocze mnie w szyję. — Co wy kobiety z nami robicie? Tęsknię.

— Ja też. Każdego dnia — mówię smutno, zgodnie z prawdą. Nie puszczam go. Boje się, że gdy to zrobię zniknie na wieki.

— Podobno znalazłaś zastępstwo. Boga wojny — odsuwa mnie od siebie delikatnie. Zawsze postępował ze mną jak z laleczką z porcelany. Jeden zbyt gwałtowny ruch, zbyt mocny dotyk i rozsypałabym mu się w rękach. Tak zawsze sądził.

— Ja.. chwila słabości. Luke, myślałam że nie żyjesz! — czuję łzy spływające po policzkach. Łzy szczęścia, ulgi. — Poza tym wiesz jacy są bogowie. Pobawią się i zostawią — wzruszam ramionami niepewnie. — To tylko kwestia czasu.

— Więc po co z nim byłaś? — wzdycha. — Wiedziałaś, że cię zrani. A ja bym nie zdzierżył gdybyś była załamana. Bóg czy nie, zabiłbym.

— Dziękuję Luke — chłopak dotyka mojego policzka. Ociera resztki łez, obdarza mnie uroczym uśmiechem.

Nachyla się. Nasze wargi delikatnie się stykają w lekkim, niewinnym pocałunku.

— Łapy precz od mojej dziewczyny — warczy nagle męski głos za moimi plecami. Odrywam się szybko od Luke'a. Moim oczom ukazuje się nie kto inny, jak bóg wojny, Ares.

— Ares.

— Brawo kochasiu, znasz moje imię, co jednak nie daje ci plus dziesięć do celności. A ja, musisz wiedzieć, w tej chwili jestem bardzo, ale to bardzo wkurwiony.

Rzeczywiście wkurwiony Bóg podbiega do blondyna i uderza go pięścią w twarz. Ten cofa się, ścierając krew z wargi i klnąc w grece.

— Twojej dziewczyny? Wykorzystasz ją, a potem zostawisz! Nie zasługuje na ciebie — prycha, narażając się jeszcze bardziej. Z oczu Aresa wystrzeliwują ogniki, a z pomiędzy palców iskierki gniewu. Bóg znów rzuca się na chłopaka, a ja rzucam się między nich i szybkim, łapczywym ruchem próbuję oderwać jednego z nich od drugiego.

— Spokój! — krzyczę z nagłą pewnością siebie, a mój głos odbija się echem od kamiennych ścian.

— Na Kartaginę, żaden spokój! — rozkręca się Ares z uśmiechem godnym boga wojny. — Nawet nie wiesz, jak mnie łapa świerzbi!

— Już raz umarłem z boskich rąk — blondyn rozluźnia barki, spluwając na piekielną ziemię. — Kolejnych się nie boję.

Hope. Siedzisz w Krainie Umarłych i zamiast buntować herosów przeciwko Atenie i Artemidzie rozdzielasz Boga Wojny i nieżyjącego ukochanego, którzy najchętniej strzeliliby sobie po mordzie jeszcze po kilka razy.

Niezły start, nie ma co.

— Nikt nie będzie strzelał sobie po mordzie z mojego powodu — odzywam się wyzywająco. — A już na pewno nie w domu mojego ojca.

Jak na zawołanie piekielny śmiech papy wstrząsa posadami podziemi, a ziemia pod naszymi stopami trzęsie się i pęka w kilku miejscach, tworząc zwartą siatkę szczelin i przesmyków, do których to zostaje zrzucony Ares. Złowieszczy przez chwilę i klnie w grece, zaledwie chwilę później milknąc.

Cholera, wprost znakomity.

Callope i Boska ApokalipsaWhere stories live. Discover now