PART XXVII [HOPE]

7 0 0
                                    

Budzę się rano jako pierwsza z towarzystwa. Celly nadal obejmuje mnie od tyłu, przylepiona do moich nagich pleców. Czuję jej piersi, jej oddech na moim karku. Spokojny, równy. Przez chwilę mogę poczuć się jakby to wszystko było snem. Walka o Olimp to tylko złudzenie, a my jesteśmy grupką normalnych nastolatków.

Dziewczyna mamrocze niewyraźnie. Śmieję się, odwracam. Obejmuję ją ramieniem.

— Wstawaj wojowniczko — szepczę jej do uszka. Dostaję całusa w policzek, na co odwdzięczam się tym samym. Siadamy, rozglądam się uważnie. Kościół. Zaczynam wpierw chichotać, lecz zaraz zaczynam śmiać się na całego.

Uprawiałam seks z dziewczyną w kościele. No, tego jeszcze nie było!

— Może jakieś nowe ubrania sobie skołujemy przed bitwą? — proponuje Celly. — Trzeba wyglądać perfekcyjnie idąc na śmierć.

— Ej, to ja tu podobno jestem emo! — szturcham ją. Wstaję, naciągam na siebie bieliznę. Pomagam jej wstać. Ubieramy na siebie resztę starych ciuchów i wracamy do Nico oraz Willa śpiących uroczo. Maisie siedzi na ambonie, machając nogami w powietrzu. Wita się z nami promiennie, zeskakując na ziemię. Blondynka przytula ją mocno. Odpuszczam sobie tę przyjemność, nie przepadam za nią. Zamiast tego budzę brata oraz jego niedoszłego partnera.

Ruszamy. Wszyscy odczuwamy wyraźny głód, a osłabieni przecież nie zbawimy świata. Po drodze zauważam sklep militarny. Wymieniamy z Willem spojrzenia, pokazując reszcie by poczekali. Biorę głęboki oddech i wchodzę do środka. Przy kasie siedzi mężczyzna, w średnim wieku. Nogi trzyma na szklanym blacie i przegląda jedną z gazet erotycznych. Uśmiecha się zadziornie, aczkolwiek obleśnie. Chrząkam. Unosi na mnie głodny wzrok.

— Czy mógłby mi pan podać tamte spodnie? Rozmiar S. I kilka tamtych koszulek? — pytam słodko, nachylając się nad kasą i korzystając ze zniszczeń t-shirtu podkreślam jędrne piersi. Wpatruje się w nie dłuższą chwilę, podaje to o co prosiłam. Zastanawiam się chwilę nad bronią palną, ale to nic nie da w starciu z bogami. Mijam ladę i wybieram jeszcze ciuchy dla reszty. Jak iść na wojnę to z klasą - przynajmniej tak powiedziałaby teraz Calanthe.

Zabieram swoje zakupy i wychodzę, rzucając mu drahmę. Łapie ją, w jego oku przez chwilę baluje błysk. Towarzystwo, czekające dotychczas na ławce patrzy na ciuchy, które trzymam w swoich dłoniach.

— Chodźcie gdzieś w krzaki. Chyba, że wolicie przebierać się na środku ulicy — rzucam im ubrania. Celly i Maisie patrzą na szerokie spodnie oraz koszulki w kolorze khaki z niesmakiem. Śmieję się i ciągnę ich wgłąb krzewów.

Po zmianie starego, śmierdzącego potem i stęchlizną odzienia kierujemy się z zamiarem zjedzenia czegoś.

Z tym może być trudno.

— A gdyby tak podejść do okienka dla aut? — proponuje Nico.

Niby niegłupi pomysł, ale zaraz wywalą nas za brak samochodu. W rezultacie podkradamy się od zaplecza i czekamy aż ktoś wyjdzie wyrzucić śmieci lub zapalić fajkę.

Czas się dłuży, chłopaki wyklinają że mamy coraz mniej czasu. W końcu na Olimpie nie będą czekać specjalnie na nas. Ktoś jednak łaskawie wychodzi. Niska, chuda dziewczyna o mysich włosach... Idealna kopia Maisie?

— Cóż to, przecież to ja? — dziwi się dziewczyna. Wszyscy nagle naskakujemy na tę drugą, a ja przyszpilam ją do muru.

— Ubrania albo... — nie daje mi dokończyć. Ucisza mnie gestem dłoni.

— Ciszej bądźcie! — oburza się. — Przez wasze wczasy w Hadesie wszyscy muszą czekać. Puśćże mnie, niebieska.

Puszczam kobietę nieco zdziwiona. Celly szturcha mnie, szepcze na ucho że skądś ją kojarzy. Nagle dociera do mnie, skąd.

Callope i Boska ApokalipsaTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang