PART XVIII [CELLY]

13 0 0
                                    

Drugą już noc marzniemy na strychu opuszczonego nowojorskiego muzeum, wytrzeźwiając po rozmowie z boginią Zemsty, ocuceniem Prawdziwej Maisie Numer 2 i ucieczką przed potworami, na bank opłaconymi przez jakiegoś niechętnego naszej misji Bożka. Dzięki moim zdolnościom złodziejskim i łapówkarskim zdobywamy koce, ubrania na zmianę z nieczynnego muzealnego sklepiku i puszki z ogórkami, którymi zajadamy się właśnie z niesmakiem. Odkąd Maisie ocknęła się i rzekła, że „ależ Celly, ja cię pamiętam'' bo Nemezis zabierając ciało dziewczynie połączyła więzią także jej duszę i myśli, które przez te miesiące dzieliła z Boginią, i odkąd zdaliśmy sobie sprawę, że Hope z jakiegoś nieznanego nam powodu nawet nie próbowała skontaktować się z nami przez iryfon, postanowiliśmy pozostać na kilka dni w bezpiecznym miejscu, z którego to będziemy starali się nawiązać kontakt z zagubioną heroską... i regenerować siły, to przede wszystkim.

— Mam nowe puszki... ogórków tym razem, w dzisiejszym wydaniu Daily News donosy o trzęsieniu ziemi i powodziach. — Na strych wtacza się przemoknięty do suchej nitki Will.

— A to ci nowość — prycha Nico na widok rozbierającego się chłopaka, a ja nie wiem, czy ma na myśli idealny opalony słońcem tors, ogórki w puszce czy powodzie. — Olimp odpierdala niestworzone rzeczy.

Jak na zawałanie i na samo wspomnienie nazwy własnej boskiej posiadłości w niebo wystrzelają błyskawice i gromy. Nico bieleje i unosi dłonie w górę na znak pokoju, a ponad naszymi głowami rozbłyskują tysiące iskier.

— Dobra, już dobra. Przepraszam, zero złorzeczenia.

Reszta rozmowy przy kolacji nie klei się za bardzo, bo każdy z nas marzy tylko o jednym. Po skonsumowaniu swoich przydziałowych ogórków nie potrafię usnąć, dlatego zaczynam grzebać w plecaku w poszukiwaniu złotych drachm i latarki. Otwieram stare, spróchniałe okno a ono poddaje się z pojedyńczym skrzypnięciem. Deszcz siąpiący leciutko moczy moją niezdrowo rozplaoną skórę twarzy. Majstruję coś przy latarce, czekam na księżyc, lampę, latarnię, cokolwiek co rzuciłoby promień światła, a gdy w końcu moim oczom ukazuje się świetlista tęcza, ciskam drachmę w niebo. Annabeth. Chejronie. Percy. Hope. Odezwijcie się, błagam. Pomóżcie nam. Nie wiemy co robić, nie mamy pojęcia... odkskakuję od okna jak oparzona gdy chłopięcy głos wołający mnie po imieniu przecina lodowato mroźne powietrze. Stękam i zręcznie wymijając śpiących Maisie i Willa, moszczę się obok rozbudzonego chłopaka. Drży gdy opieram się kolanem o jego udo, ale jestem przekonana, że to z zimna. Nie mogłoby być inaczej... no, chyba że jakimś cudem zmieniłabym płeć.

— Nie możesz zasnąć?

— Myślę sobie... — zaczyna cicho, jak zwykle bawiąc się swoim sygnetem z wizerunkiem czaszki — ...rozmyślam... nad tym, co wydarzyło się dwa dni temu. O mgle. O czarach Nemezis. O Hope.

— O Biance? — wyrywa mi się, czego zaraz żałuję, bo lodowate spojrzenie czarnych oczu Nico jest nie do zniesienia. — Przepraszam, j-ja tylko...

— Nic się nie stało — ucina temat szybko. — Martwię się o Hope. Nie mam pojęcia gdzie znikła, a do tego pojawiła się ostatnio w moim śnie w bardzo znanym mi miejscu. W moim domu, tym tutaj — wskazuje trupio-bladą dłonią w dół.

— Myślisz, że to może być prawda?

— Że z jakichś powodów została wezwana do ojca? — kręci głową. — Może. Jest dzielna i zaradna, nie wątpię w to, bardziej od tego trapi mnie natomiast fakt, że siedzi u Hadesa właśnie teraz.

Właśnie teraz. Przełykam ślinę głucho.

— Hades nie zamierza stanąć po naszej stronie, prawda? — Nico kręci głową raz jeszcze. — Mało który z Bogów jest. Dlaczego Nemezis chciałaby nas po swojej stronie?

— Żeby wygrać. Żeby pomniejsze bóstwa zyskały coraz więcej praw. Po wojnie z Kronosem zyskali szeroką autonomię i domki w obozie, ale teraz zachciało im się jeszcze władzy na Olimpie. Korzystają z konfliktu niezwykle umiejętnie, podając się za pomocników stronie, która ma największe szanse na wygraną. Mieszają, sieją niepewność. Wywołują chaos.

— Artemida, Atena, Afrodyta — liczę na palcach, a Nico za każdym razem mruczy potakująco. — Kto jeszcze jest z nami?

— Pewnie Posejdon, Hermes, może Hera. Afrodyta. Łowczynie. Ale to nie ważne, skoro bez Hope nie wiemy nawet co robić. Mamy związane ręce, bez niej i jej tajemnicy - o ile Nemezis nie łże, ale nie ma tego w zwyczaju - jesteśmy niepełni, niekompletni. Bezradni.

— Naprawdę myślisz, że jesteśmy tymi całymi wybrańcami z przepowiedni? — wtrącam. — Wierzysz w to?

— O ile do ciebie i Maisie jestem pewny, tak o Willu i Hope nie mogę już powiedzieć tego samego.

Hope. No właśnie, kto? Nadzieja, tajemnica, brakujące ogniwo, bohater czy potężny heros kroczący ku zgubie? A Will? Niby błaznujący, niby niepoważny. Kim on tak właściwie jest i co łączy go z Nico?

„Ochotnik, którego cel środkami uświęci.''

I wtedy, w mieszkaniu Maisie, otoczonym mgłą i czarami bogini.

„Percy, dlaczego? On nawet na mnie nie spojrzy, nie w taki sam sposób.''

Speszona spuszczam wzrok z syna Hadesa, bo niezręczne milczenie trwa między nami stanowczo zbyt długo.

— Musimy podjąć jakieś kroki, szukać pomocy, szukać Hope... czegokolwiek.

— Wiem — przytakuje. — Do równonocy jesiennej mamy naprawdę niewiele czasu... szlag. — klnie jeszcze. — Dlaczego to zawsze musi być przesilenie albo równonoc?

— Na pewno chcesz zacząć poszukiwania od podziemi? — puszczam uwagę o równonocy mimo uszu, zajmując się teraz czymś dużo bardziej poważnym.

Nico di Angelo wytrzymuje moje niepewne spojrzenie.

— A mamy jakieś inne wyjście?

Callope i Boska ApokalipsaWhere stories live. Discover now