PART XXII [CELLY]

6 0 0
                                    

Żegnam się z przyjaciółmi tuż przy Gallery on Six, gdzie tłoczący się w budynku tłumek dzieli się literackimi wrażeniami z jakimś mało ważnym autorem bestsellera. Will, Nico i Maisie wyglądają prawie jak żądni wiedzy i autografów turyści. Przysiadają na miejscach przy witrynie, a Nico obiecuje, że będzie miał na oku cały budynek Empire rozciągający się przed naszymi oczyma w całej swej okazałości i jeśli nie wrócę za trzy godziny, poruszy Olimp i Hades, by mnie odnaleźć. Widocznie niepocieszony moją decyzją syn Apollina wciska mi jeszcze w dłoń drachmę a ja biegnę w stronę wieżowca, rozglądając się na boki. Droga do windy nie jest skomplikowana, ale jakiś dziwny strach wciska mi się w gardło, przez co zachowuję się niezwykle podejrzanie.

Podejrzanie muszę także wyglądać. Gdy opieram się o ścianę i wciskam klawisz 600. piętra a do windy razem ze mną wchodzi kilku turystów, mogę bez krępacji przyjrzeć się swemu odbiciu w lustrze. Blond włosy mam potargane i wypłowiałe, ułożone byle jak. Błękitne oczy ze srebrnymi refleksami błyszczą niezdrowo z poddenerwowania, a policzki rumienią się z ciągłego wysiłku. Ubrania z muzealnym logo i pas od matki z nożami leżą na wychudzonej sylwetce jak szmaciane worki. Tylko brzuch który z ciekawością - i zniesmaczeniu pasażerów windy - sprawdzam i ramiona, wydają się nabrzmiałe i wyrobione od treningów w Obozie Herosów.

Zawsze uważałam siebie za niebywałą piękność. Teraz jednak zdaję sobie sprawę, że wcale nie jestem piękna. Że może wcale nie chcę być pięka.

Chcę być silna. Mądra. Chcę przenosić góry, wskakiwać na trzecie piętro Secred Heart of Jezus i wspinać się na 600. piętro Empire State Building. Chcę ratować świat.

To jest moja przyszłość? Życie bogini uzależnionej od adrenaliny buzującej w żyłach?

Pasażerowie chrząkają i odsuwają się ode mnie nieznacznie, a ja reflektuję się pokazaniem języka jednemu z nich. Winda zatrzymuje się na ostatnim piętrze i pasażerowie wychodzą na hol, a miejsce zamiast nich zajmuje barczysta postać mężczyzny w ćwiekach i skórzanej kurtce.

— To ostatnie piętro. Dalej nie pojedziemy. — chrząkam, uważnie spoglądając na nieznajomego. Coś mi w nim nie pasuje. Znajoma sylwetka, znajomy gniew jaki odczuwam gdy tylko na niego spoglądam. Jakaś taka niebezpieczna aura bijąca z niego całego.

— To dlaczego nie wysiadasz? — burczy, a gdy drzwiczki od windy zatrzaskują się za pasażerami wciska klawisz 567. piętra Empire i opiera się barkami o ścianę, mierząc mnie wzrokiem.

— To dlaczego ty pierwszy nie wysiądziesz?

Milczymy przez chwilę, wsłuchani w durną muzyczkę umilającą podróż windą, aż w końcu decyduję się wyciągnąć nóż od matki i uczynić największe głupstwo w całym moim nędznym życiu – wycelować nożykiem w stronę Boga Wojny.

— Nie radzę rzucać we mnie tą wykałaczką.

— A niby dlaczego? — odpyskowuję, a ściany windy rozbłyskują i czerwienieją od podwyższonej temperatury. — Flirtowałeś z Hope. Uprowadziłeś ją. Próbowałeś przekabacić ją na swoją stronę a teraz jeszcze mi grozisz?

Nie brzmisz zbyt pewnie, Celly.

— Wiesz co? — rzuca grzmiąco. — Jestem niemiłosiernie wkurwiony. Nie ja flirtowałem z Hope tylko ona rzuciła mi się do łóżka. Nie ja ją uprowadziłem, tylko wyręczył mnie w tym jej ojciec. A teraz jej ojciec wyrzucił mnie na zbity pysk z Hadesu jak jakiegoś pierwszego lepszego herosika. Okej, przyznaję się. Hope jest zdolną i piękną boginią. Może i chciałem ją u swego boku gdy zaczęła się wojna domowa. Ale teraz dziewczyna ma sprany mózg i tego całego trupa z Obozu Herosów, tego lowelasa Castellana od Hermesa. Przecież on był martwy, na litość Zeusa no!

Spoglądam na boga tłumaczącego się właśnie ze swojego złego humoru i wytrzeszczam oczy szeroko ze zdumienia. Tłumaczącego się. Nie lejącego po mordzie, tylko wkurwionego i tłumaczego się.

Na Olimp przenajświętszy. Co ta Hope robi z ludźmi?

— Porobiło się, co? — podtrzymuję rozmowę, a Ares kiwa głową.

— Ano, porobiło. A właściwie to ty się porobiłaś, siostrzenico. — wtrąca, a ja przekrzywiam głowę. — Chyba nie muszę dodawać, czyją winą tak naprawdę jest ta cała wojna domowa.

— Moje matki się kochają. Nie powinieneś tak...

Prześmiewczy śmiech Aresa dudni mi w uszach, gdy bóg poprawia się w lustrze. Przylizuje swoje ułożone na żel włosy, poprawia okulary i nóż sterczący u pasa, a gdy winda zatrzymuje się na piętrze 567., lustro naraz przemienia się w okienko z... Olimp Kinga?

— Ty jeszcze tak mało wiesz o naszej rodzince, córciu. Poproszę zestaw z płomiennym stekiem ''Miazga z Herosa'', tylko średnio smażonego. Coś dla ciebie? — zwraca się do mnie, oniemiałej i milczącej, gdy pracownica Olimp Kinga kiwa głową i krzyczy w stronę uwijających się pracowników lokalu z fast foodami.

To chyba jakieś jaja...

— Nie to nie. Twoja strata. Podają tu zarąbiste frytasy.

— Panie Aresie, colę w dzbanku? — wtrąca się pracownica. — Mamy promocję na wzór czerwono-figurowy.

— Żadnych dzbanków! — drze się Ares, a eskpedientka ziewa. Z jego oczu ukrytych za oprawkami buchają ogniki gniewu, którymi to strzela na prawo i lewo. — Zamknęli mnie w spiżowej kadzi, w tym wielkim jebanym dzbanku, a ty jeszcze śmiesz pytać, czy chcę colę w DZBANKU?

— Nie śmiałabym pytać, panie Aresie. — przyzwyczajona do podobnych klientów stawia na ladzie zamówienie, za które bóg płaci woreczkiem złotych drachm. — Miłego pobytu na Olimpie. Stin ighia mas!

Wpatruję się w Boga najspokojniej w świecie wcinającego zestaw powiększony z Olimp Kinga aż ten nie wytrzymuje powstałego między nami napięcia i zaciśniętą pięścią uderza o windę, która nieruchomieje.

— Dość tego. Nie patrz się tak na mnie jak ciel na... kozioł... satyr... cokolwiek to było! — klnie siarczyście w grece.

— To nie jedziemy na Olimp? — przerywam mu najgrzeczniej jak umiem, na co mężczyzna śmieje się potężnie.

— Ja owszem. Wracam do domu zrobić sobie urlop od ingerowania w sprawy śmiertelników. A ty córciu... — cmoka, biorąc do ust kolejną porcję tych zajebistych frytek, których nie miałam nawet okazji spróbować. — Twój następny przystanek to -600 piętro. Jedziesz do Hadesu, Calanthe. Uratuj honor, rodzinę, swoje matki i Hope, a przy okazji cały świat. A spróbuj tylko narozrabiać, to złoję ci skórę. I wspomnij moją dobroć, bo druga taka okazja się nie nadarzy!

Wciska mi do rąk jedną frytkę i pstryka palcami, a ja osuwam się w ciemność.

Callope i Boska ApokalipsaHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin