Part XVI [HOPE]

28 1 0
                                    

Jakby tego było mało, budzę się w starym garażu, który nie jest ani domkiem Hadesa, ani nawet żadnym znanym mi z Obozu Herosów pomieszczeniem. Siadam na zimnej ziemi, przecieram oczy ręką.

— Co do... — mówię cicho, nie rozumiejąc. Dopiero po chwili zauważam, że obok mnie siedzi Nico.

— Wywalili nas z Obozu — oznajmia z powagą. Zerkam na swoje ubranie, a raczej jego brak i szybko zakrywam się kocem. — Wybacz, nie zdążyłem zabrać twoich rzeczy.

— Jasne — wzdycham. Rozglądam się po pomieszczeniu. Calanthe siedzi w kącie, chyba śpi. Will leży na kolanach mojego brata, również z zamkniętymi oczami. Wstaję, podchodzę do kartonów ustawionych pod ścianą. Trzymając jedną ręką koc, przeszukuję je. Jakaś bielizna w rozmiarze xs, znoszone, przetarte rurki, stanik o miseczce d oraz dużo koszulek bądź koszul flanelowych.

— To jest to! — uśmiecham się od ucha do ucha. — Jakby ktoś przeczuwał, że tu trafię. W ogóle, jak się tu znaleźliśmy?

— Uciekaliśmy lasem przed chimerami które wywąchały nas jak tylko ochrona runa osłabła. Dopadły nas bardzo blisko Obozu — wyjaśnia braciszek. — Wcześniej Terry od Hypnosa cię uśpił, więc byłaś cały czas nieprzytomna i niosłem cię na plecach. Willowi przypomniało się potem, że jego wuj ma na przedmieściach Nowego Yorku nieużywany od lat magazyn i włamaliśmy się do środka, a potem... potem to już wiesz.

Kiwam głową w zrozumieniu. Odkładam koc i naciągam na siebie bieliznę, wkładam stanik, spodnie. Rozsypuję koszulki na ziemię i przeglądam je.

— Załóż tą — słyszę znajomy, melodyjny głosik. Celly. Podaje mi różową, neonową koszulkę i uśmiecha się niewinnie.

— Chyba śnisz — prycham, wygrzebując męską czarną bokserkę oraz czarno-niebieską koszulę flanelową.

— Mmm, jędrne — mówi pod nosem dziewczyna, na co przewracam oczami.

Wiecznie zboczone dziewczę, co?

— Gdzie się teraz udamy, skoro pan D łaskawie wywalił nas z Obozu? — pytam, sprawdzając szybko nadgarstek. Na całe szczęście Envy'ego mam ze sobą. Nie przeżyłabym bez tego ostrza.

— Secred Heart of Jezus? — proponuje blondynka. Patrzę na nią jak na idiotkę.
— Mamy chować się w szkole pełnej dziewczynek wysławiających jakiegoś debila? Nie ma mowy.

— J..ja myślę, że to dobry pomysł — wtrąca Nico, przez co od razu piorunuję go wzrokiem.

I w taki sposób kierujemy się do katolickiej szkoły z internatem. Super. Po około trzech kwadransach żwawego i dość energicznego marszu przechodzimy przez mur na teren placówki.
— Gdzie pan Jezus tam pana Hadesa brak, tralalalala... — nuci Will pod nosem.

— Jesteś debilem — stwierdzam, zeskakując jako ostatnia i turlając się kawałek po trawie. Migusiem staję na nogi. Nadal nie mam butów, więc się trochę poraniłam po drodze. Celly pokazuje nam okno do pokoju swojej znajomej. Super, drugie piętro. Po bluszczu. No jasne, co to dla mnie?

— Zabiję cię. Obiecuję to, i żeby nie było, to przy świadkach — warczę, sprawdzając wytrzymałość rośliny wrastającej w budynek. No to czas na wspinaczkę. Boli jak cholera. Czuję nagle jak śliskie liście wysuwają mi się z rąk. Spadam. Wprost w czyjeś ręce. Cholera, silna ta laska. Treningi się jednak przydały. Zeskakuje z jej objęć i przymierzam się do dalszej wspinaczki. Podświadomie łapię dziewczynę na górze za rękę. Rozglądam się po pokoju. Nikogo nie ma. Podejrzane. Do tego okno było otwarte. Chłopacy wchodzą za nami. Gapią się na nas jakbyśmy tłumaczyły im pierwiastkowanie albo deltę, a my jeszcze nierozumiejące co się dzieje odwracamy się w ich stronę, wciąż ściskając się za ręce.

— Czy wy łapiecie się za...

— Wcale nie łapiemy się za ręce, skąd przyszło wam to do głowy? — odpowiada na jednym wydechu Celly, rumieniąc się nieznacznie.
— Ugh... — i ja mamroczę coś niezrozumiale pod nosem i szybko zabieram dłoń, która robi się gorąca ze wstydu.
Po kłótniach i przyciszonych dysputach zostajemy tu na noc, chociaż w pobliżu nie widać tej całej znajomej Calanthe. Dziewczyna wychodzi, a ja otwieram szafę. Żadnych normalnych butów, same przedpotopowe pantofle. Obrzydlistwa.
— Chyba idę spać — odwracam się nagle do Nico i Willa, który najwyraźniej już smacznie drzemie, bo robi mi się dziwnie nieprzyjemnie, chłodno i gorąco zarazem. Zmęczenie? Gorączka? Może przeziębienie? Zataczając się wchodzę do łazienki. Przemywam twarz zimną wodą, wzdrygam się i nieomal wpadam w kabinę prysznicową, a już po chwili czuję, że spadam. Krzyczę. Czuję coraz większy chłód. Łazienka zamienia się w jaskinię. Znam to miejsce. Znam je ze snów. Gdybym wierzyła w Boga, już dawno wymówiłabym jego imię ze zdziwienia, jakie nagle mnie ogarnia. Brakuje tylko wycieraczki I ogromnego szyldu: Witaj w domu, najdroższa córciu!

Hades. Jestem w Hadesie.

Callope i Boska ApokalipsaWhere stories live. Discover now