PART XXIII [HOPE]

5 0 0
                                    

Budzę się z ogromnym bólem głowy. Siadam ciężko, rozglądam się wokół. Sarkofag jest otwarty. Czyli udało mi się ożywić to, co kryło się wewnątrz.

Co ja najlepszego narobiłam?

Bogini, która obali Olimp. Znowu wypadło, że ja jestem tą złą. Nic nowego, całe życie tak było. Jednak poznałam ojca. I wiem kto jest moją matką. Choć nadal nie chce się do tego przyznać, tchórz! Rozglądam się znów. Nic więcej się nie zmieniło. Chłód przeszywa moje ciało, słyszę głośne burczenie w brzuchu. Podciągam kolana do piersi, obejmuję się ramionami.
— Tato? — pytam nieśmiało. Na pewno mnie słyszy, przecież jest Panem tego miejsca. — Tato, udało mi się. Wypuść mnie.
Jednak w odpowiedzi słyszę przejmującą... ciszę. Wzdycham.

— Tatusiu, proszę. Spełniłam twoją prośbę. Jestem dobrą córką, prawda? — znowu nic. Głuche nic.

Ugh, czemu nie mogę mieć normalnej rodziny?

Zazdroszczę śmiertlenikom. Co weekend chodzą z rodzicami do kina, jedzą wspólne obiady czy spacerują. Umawiają się na randki, uczą w szkołach teoretycznych, bezsensownych bzdet. Nie umieją walczyć, strzelać, posługiwać się ostrzem. Większośc nawet nie wierzy w bogów! Żyją błogo, tak beztrosko. Nie zagrażają im mityczne istoty, kryjące się za każdym z rogów przecznic Brooklynu.

Czuję narastającą złość. Na siebie, na Hadesa. Nienawidzę własnej bezmyślności. Tak łatwo ufam ludziom dla których chciałabym być bliska. Zbyt łatwo.

Słychać kroki. Ciche, powolne. Jakby ktoś się skradał. Z cienia wyłania się znajoma sylwetka, lekkie światło wciąż bijące od pustego grobu oświetla jasne włosy Luke'a.

— Co ty tu... — nie dokańczam, ponieważ zabiera się za dłubanie w zamku. Przyglądam się uważnie jego zręczności. Seksowne. O czym ja myślę w takiej chwili! Hope ogarnij się, co jeno ruchałaś się z Aresem! - karcę się w myślach.

— Chodź, spadamy stąd. — mówi konspiracyjnym szeptem, gdy drzwi otwierają się z cichym skrzypieniem. Wstaję szybko, doganiam uciekającego już chłopaka.

— Przecież ty nie żyjesz, Luke!

— Nie teraz, później o tym pomówimy. — prosi, łapiąc mnie za nadgarstek i ciągnąc za sobą w głąb poziemi. Kompletnie nie rozumiem co tu się stało, dlaczego to się stało ani jakim cudem to było takie łatwe, ale przystaję na jego prośbę. Pomówimy o tym później. Oglądam się kilka razy za siebie, by mieć pewność, że nic za nami nie podąża.

Wyrywam mu swoją rękę, gdy ciągnie za mocno. Zawsze był wobec mnie bardziej delikatny. Zerkam na prawą dłoń. Zostaną siniaki, na pewno. Jednak nie pierwsze i nie ostatnie. Wpadamy do jednego z pokoi, z nadzieją na odnalezienie tylnego wyjścia czy czegoś w tym rodzaju. Na samym środku stoi ogromne, dwuosobowe łoże usłane szkarłatną narzutą. Po obu jego stronach usytuowane są machoniowe stoliki, oświetlenie jest raczej marne, klimatyczne, wręcz erotyczne.

Ostatnio sporo rzeczy kojarzy mi się z erotyką. Może to jakieś zboczenie albo już uzależnienie?

Rozglądamy się po pomieszczeniu, jednak bez skutku. Jedyne wyjście to drzwi, którymi tu wpadliśmy.

— To nie ma sensu — chodzę w tę i z powrotem po ciemnym, lecz puszystym dywanie. — Jedyne wyjście jest przez rzekę, a i to nie lada wyczyn. No chyba, że masz dziwnym trafem coś w rodzaju telepotru?

— Hope, skarbie, wyciągnę nas stąd. Tylko przestań gadać choć na tą jedną... chwilę. — zapewnia.

Coś mi się w nim mocno nie podoba. Jakby to już nie był ten sam Luke. Owszem, mój Lukie na pewno chciałby nas stąd zabrać, ale nie bez konfrontacji z moim ojcem. Jest jakiś... inny.

— Luke, co się z tobą dzieje? — pytam prosto z mostu. Opieram się o toaletkę w kącie sypialni. — Jesteś jakiś inny. Taki... tajemniczy, bardziej niż zwykle. Cichszy. Spokojniejszy.

— Ja... — jest widocznie oszołomiony moim nagłym pytaniem. Zaprzestaje poszukiwań ukrytego przejścia, czy Zeus jeden wie czego. — Nie wiem. Może... Nie wiem dlaczego tu jestem, okay? Dlaczego żyję, dlaczego wciąż błąkam się po Hadesie. A może jestem tylko niespokojną duszą? Nie wiem. Jestem świadom mojej zmiany, ale nie wiem dlaczego tak jest.

— Oh Lukie... — czuję, że jest zagubiony.

— Wtedy... jak otworzyłem oczy po raz pierwszy w Hadesie... poczułem twoje perfumy. — przerywa chwilę ciszy, jaka między nami zawisła. — Tą cudowną woń dzikich róż i owoców leśnych. Chyba za dużo o mnie myślałaś, skarbie.

Śmieje się. Śmieje się jak dawniej, nawet w takim momencie. Głupek.

Obraz lekko się rozmazuje przez napływające go oczu łzy. Chłopak prosi, bym nie płakała. A ja wiem, że jeśli nie teraz to później na pewno.

„Za dużo o mnie myślałaś" - dudni mi w uszach. To bardzo możliwe. Lecz czy można wskrzesić kogoś samą myślą? Widocznie coś w tym jest.

— Słuchaj uważnie, bo to bardzo ważne. — wyraźnie nie daje mi zbyt wiele myśleć. To nigdy nie kończy się dobrze. — Nie mogę z tobą iść na powierzchnię. Nie pytaj, po prostu nie mogę. Ale ty masz stąd wyjść. Hades nie da ci spokoju. Dopiero to zauważyłem. Jest świadom mocy, którą w sobie masz, a o której sile ci się nawet nie śniło. Hope, na rzekę Styks, mogłabyś wskrzesić większość dusz tu zalęgłych gdybyś tylko chciała! Nie próbuj tego, proszę cię, a jestem pewien że ojciec chciałby byś to zrobiła. Najlepiej... — dodaje po krótkiej pauzie — Nikogo już nie wskrzeszaj. To ma swoje skutki uboczne w twoim zdrowiu. Nawet jako bogini możesz poważnie ucierpieć.

Słucham go z uwagą, jednak wciąż nie mogąc wierzyć kiedy mówi o mnie jako o bogini. Wydaje mi się to tak niemożliwe.

Kiwam głową, gdy karze mi potwierdzić, że zrozumiałam. Zapamiętuje każde słowo i ton, z jakim je wypowiada. Zależy mu na tym. Na bezpieczeństwie.

— Czyli... to prawdopodobnie ostatni raz kiedy się widzimy? — podsumowuję. W odpowiedzi dostaję skinienie głową. Kosmyki jego krótkich włosów opadają mu na oczy. Chichoczę. Lubiłam je zawsze odgarniać, wyklinając na żel, którego używał by trzymały się we względnym ładzie. Poprawiam je ponownie. Ostatni raz. Wypatruję się w te jego cudowne oczy, wzdycham. Składam na jego pełnych wargach lekki, niezobowiązujący, pożegnalny pocałunek.

— Zawsze cię kochałem, wiesz? Nie Annabeth, nie Thalię, a ciebie. — uśmiecha się szarmancko.

— Wiem, głupku. — przytulam go mocno. Nie chcę, by odchodził. To spotkanie na pewno wywrze na mnie ogromne piętno. Tak samo, jak jego wcześniejsza śmierć. Nie mogę obiecać mu, że nie będę o nim myślała, że zapomnę. Jednak muszę to przezwyciężyć. Wiedząc, że sobie radzi, że żyja na Polach Elizejskich i wmawiając sobie, że grzechy zostały mu odpuszczone - żyć jak najlepiej. Muszę wyjść z tego Piekła i wrócić na Ziemię.

W końcu mieliśmy ratować Olimp, co nie? Fakt, mam być heroską która go obali, lecz lubię robić ludziom - bogom i półbogom także - na złość. Sprawię, że obozowicze oraz pan D mocno się zdziwią.

Mijam go i siadam na łóżko, czując nagle że nie mam siły. Moje mięśnie odmawiają ponownie posłuszeństwa, a stan błogości i snu zaczyna przejmować nade mną kontrolę. Słyszę jęknięcie bólu. Marszczę brwi i szybko zeskakuję.

— Ty też to... — Luke kiwa głową, przykładając palec do ust.

Nachylam się, kiedy drzwi otwierają się z hukiem. Hades oraz Persefona wpadają do pokoju, a ja jak głupia zamiast się nimi przejąć patrzę zdziwiona na niewiastę pod łożem.

— Celly? — dziwię się. Cała trójka patrzy teraz w stronę odsłoniętej kapy i wyłaniającej się spod spodu blondynki.

— No hej. — śmieje się nerwowo dziewczyna. — Zabawa beze mnie? Zaproszenie chyba utknęło gdzies u przewoźnika Charona, co?

Przewracam oczami. Ona i jej niewyparzony jęzor. Pomagam dziewczynie wstać. Ojciec surowo lustruje nas wzrokiem, jego ukochana jest równie zaskoczona i zmieszana co ja... a przynajmniej taka wydaje się być. Luke stara się tylko nie wybuchnąć śmiechem.

No to się porobiło. Wyczuwam ogromne kłopoty.

Oj ogromne.

Callope i Boska ApokalipsaWhere stories live. Discover now