PART XXI [HOPE]

9 0 0
                                    

Wzdycham, rzucając kolejnym kamieniem w przestrzeń. Życie herosa jest do bani. Podnoszę wzrok na ojca, patrzącego na mnie wściekle z drugiego końca pomieszczenia. Wtulam się mocniej w nogę trójgłowego psa. Może uda mi się ukryć choć na moment przed tym spojrzeniem.

— No co? Hm? Co mam ci powiedzieć? — prycham.

Hades tylko kręci głową.

— Tak podobna do matki. — wzdycha zrezygnowany. Przestępuje z nogi na nogę, wyraźnie zastanawia się czy podejść bliżej. — Słuchaj, nie czas na fochy. Mamy robotę.

— Trudno. Sam zacząłeś — zauważam.

Nie ukrywam, byłoby zabawnie gdyby władca świata podziemi właśnie przepraszał szesnastoletnią córeczkę. Gdyby nie brak telefonu komórkowego pod ręką, nagrałabym go i wstawiła do sieci.

Jednak w końcu opuszczam bezpieczne pomieszczenie, pozostawiając Cerbera za sobą. Tata ma rację, mamy robotę. I to nie łatwą, bo zrzucić największe szychy z Olimpu i zasiąść na jego włościach będzie niezmiernie ciężko. W końcu w dziejach historii tatuś nie raz próbował, ale zawsze kończył w przytulnych podziemiach.

Dlatego tym razem musi się udać. Bo cóż Zeus wyprawia! Cóż wyprawiają bogowie na górze! Ciągłe apokalipsy, nowi herosi. Romanse z niczego nieświadomymi śmiertelnikami. To nie powinno się dziać. Zeus powinien uważać, by burze nie zabiły kolejnych rodzin, Posejdon winien pilnować wód, by nie poniosły na dno nieszczęśliwych żeglarzy. Hades tylko pilnuje, by żadna duszyczka nie pałętała się bez celu po Ziemi. Niekiedy takie osoby stają się mściwe po śmierci.

W ciszy idę za nim do jednego z wielu tajemniczych pomieszczeń. Ciekawe cóż takiego zostanie mi przydzielone jako zadanie? Mrok otacza nas zewsząd. Niespokojnie rozglądam się dookoła, słysząc skomlenie i płacz. Czy to koszary więzienne? Zapewne tak. Wstrzymuję podświadomie oddech, gdy stajemy przed sporym sarkofagiem. Hades wie, że potrafię ożywić coś, co dawno utraciło życie.

— Taki będzie twój przydział... póki co. — delikatnie głaszcze wieko. Podchodzę niepewnie, zerkam do środka. Moim oczom ukazują się porozrzucane części gruzu, magmy i ektoplazmy.

— To żywe stworzenie? — nie kryję zdziwienia.

Ojciec śmieje się tylko i zaczyna kierować w stronę wyjścia.

— Zdziwiłabyś się, jak żywe. — słyszę szczęk metalu i kluczy. Marszczę brwi, podbiegam w jego stronę i nie zauważając prętów uderzam głową w szczeble.

— Co ty, u licha, robisz?! — denerwuję się.

Zamknął mnie! Naprawdę mnie tu zamknął!

— To na wypadek, gdybyś chciała zmienić zdanie. Właśnie ktoś po ciebie zmierza.

I wychodzi. Jakby nigdy nic znika w mroku, a jedynym świadectwem na to, że wyszedł są cichnące krzyki. Więźniowie tracąc nadzieję milkną, pogrążając się we własnych smutkach. W ogłuszającej i denerwującej ciszy.

Opieram się o sarkofag i osuwam na posadzkę.

Ktoś po mnie zmierza? Ciekawe kto.

Nagle dociera do mnie o kogo może chodzić.

Calanthe. Ta mała, irytująca, trzepocząca idealnymi rzęsami, seksowna... istota. Bogini. Wzdycham, przeczesuje grzywkę palcami, chowam twarz w dłoniach.

Co ja mam tutaj robić? Wskrzesić to coś w środku? Czekać na odsiecz? Mam to traktować jako areszt domowy? Zaczynam się w tym wszystkim gubić. Przestaję ogarniać co się wokół mnie dzieje. Bogowie zaczęli wojnę między sobą, a nam, dzieciom się obrywa. My mamy to niby powstrzymać. I cholera, mogę się założyć że Call jest drugim Percy'm. Niepokonanym herosem, bohaterem Obozu! Ona pogodzi bogów i wyzwoli Olimp z okowów kłótni.

Na pewno.

Mija godzina. Następna. Tak mi się przynajmniej wydaje. Czas dłuży się niemiłosiernie w ciemnościach, jest nie do zniesienia. Wstaję z zimnej ziemi, kładę obie ręce na klapie złotego grobowca. Zamykam oczy, starając się wyobrazić sobie wynurzające się stamtąd życie. Potwora, boga, człowieka? Nie ważne. Po prostu życie. Wyobrażam sobie przepływającą przez żyły krew. Szybko, nie pomijając żadnej z krętych dróg. Wprost do serca. Naczynia, które zaczyna bić.

Tum tum...

Bije powoli, spokojnie, robiąc się szkarłatne od napływającej cieczy.

Tum tum...

Bije żwawo, a stworzenie powoli powraca do świata. Stara się otworzyć zlepione ze sobą powieki, poruszyć choćby palcem u zmarszczonej dłoni. Stara się wydostać z Ciemności i ujrzeć Światłość. Ujrzeć Ziemię, taką jaka jest teraz. Wyobrażam sobie, że wstaje. Unosi wieko i powstaje w całej swojej okazałości.
Lecz nagle ogania mnie mrok.

Większy niż kiedykolwiek.

Callope i Boska ApokalipsaWhere stories live. Discover now