Ognisko płonie dzisiejszego wieczoru wyjątkowo mocno i żarliwie. Wszyscy obozowicze przekrzykują się wzajemnie w opowieściach dnia dzisiejszego. Nic dziwnego, zapowiedziano przecież Bitwę o Sztandar. Aktualnie natomiast siedzimy stłoczeni na ławach amfiteatru, a czas oczekiwania na Pana D umilają nam chłopcy od Apollina, wygrywające te swoje haiku na rzewnych dźwiękach harf. W pewnym momencie do mojego lewego boku przysiada się czarnowłosy chłopak, tak jak Hope od Hadesa. Jak mu było... tak, Nico. Nico diAngelo. Mrugam raz i drugiu, przy czym mimowolnie naciągam spódniczkę, żeby zakryć grubą warstwę bandaży owiniętych wokół lewego uda. Chłopak chyba jednak przeczuwa, co to takiego. Pewnie ma doświadczenie ze swoją siostrzyczką.
-Co ci się stało? –milczę, gdy ten gładzi swoimi smukłymi, bladymi opuszkami szorstkiej faktury bandaży. –To przez wycisk Hope, prawda? Mam z nią porozmawiać? Hope tylko wydaje się taka gburowata i zamknięta w sobie, ale w głębi serca jest naprawdę...
-Starczy. –odpowiadam głucho.
Dlaczego wszyscy stale próbują na siłę przekonać mnie o wewnętrznej wrażliwości Hope Collins, której ta durna, pusta laska nie posiada? Mam tego dość. Tego snu. Oczekiwania. Jej samej. Mam jej kurwa po dziurki w nosie.
-Słonko, nie sądzę, żebym chciała, abyś wtrącał się w nie swoje spra...
-MORDA, ZWYRODNIALCY! –zaczątek kłótni przerywa donośny głos umęczonego życiem z nastolatkami Pana D, który przepycha się w stronę huczącego wesoło ogniska. –WASZ OPIEKUN WCHODZI, SZACUNKU TROCHĘ!
Nico obejmuje mnie całą czujnym wzrokiem a ja tylko wywracam oczyma i prycham. Niemal widzę, jak Hope, ukryta gdzieś po drugiej stronie tłumu przewierca naszą dwójkę morderczym spojrzeniem pary swoich czarnych oczu.
-Kilka ogłoszeń. Kelvin, Ron, kończcie z łaski swojej bardować na tych swoich bałałajkach.
-Kevin i Robby, i to harfy, Panie...
-Dobrze, odłóżcie te bałałajki na miejsce. Będzie szybko i oszczędnie. To, że w Obozie nie ma waszego ukochanego Chejrona i starszych rangą herosów to nie znaczy wcale, że mamy rezygnować z odrobiny przyjemności. Bitwa o Sztandar, a po niej Obozowe Igrzyska, odbędą się w przyszłym tygodniu, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami Charona i Annabell. Mało tego...
Przemowę Boga odzianego w obrzydliwie jaskrawą koszulę hawajską przerywa czyjś dudniący w głowie pisk i nagle dziwnie rozentuzjazmowany tłum, szepczący coś między sobą.
-Rachel odleciała, chyba ma wizję!
-Dajcie ją tu! Tylko szybko! –krzyczy ktoś od Hebe, a kolejni przenoszą rudą dziewczynę i, nie przejmując się okrzykami sprzeciwu, stawiają ją na zaszczytnym miejscu Pana D. Tłum milknie, każdy jak jeden mąż wpatruje się w dymiącą postać z niewyobrażalnym podziwem. Nie strachem, a podziwem. I wyczekiwaniem.
Kres spokoju bliżej niż orzeł gniewu, który niebawem szkarłat do Wzgórza przytwierdzi
Arkadię zburzył grzech i w bój pójdą Uranosa i Gai żerdzi
Trzy są krainy w chaosie pożarte, a jedynie dwie młode boginie godne stawienia temu czoła
Coby naprawić krzywdy i odbudować ład na szycie zdoła.
Śmiertelnik o duszy czystej i nieskalanej, heros Wielkiej Trójki z piętnem śmierci i ochotnik, którego cel środkami uświęci
Boskimi rękoma przeszłość z przyszłością spolą w jedno
A żeby niezgoda i gniew spłynęły na wieczność Tartaru dno
Jeden ze stratą, drugi z miłości, trzy są szkody a dwa nowe krzesła na terenach naszej włości.
Herosie, boginio, wybierajcie rozsądnie
Bo inaczej po równonocy jesiennej żyć waszych szala na wieczność upadnie.
-Co to miało znaczyć? –z ust wymyka mi się przeraźliwy pisk.
Ale nikt nie wpatruje się już w rudowłosą Rachel, która z głośnym łoskotem upada w czyjeś otwarte ramiona. Nie. Wpatrują się prosto we mnie. Jakbym była zadżumiona, albo trędowata. No, może niekoniecznie prosto we mnie w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo w coś migoczące nad moją głową. W tłumie doszukuję się niebieskowłosej Hope. I tego zdziwienia na jej twarzy. Sama zadzieram głowę w górę, a moim oczom ukazuje się migocząca poświata drzewa oliwnego.
-Zostałaś uznana. –mówi szczerze i prosto z mostu Pan D, jakby sam jeszcze w to nie wierzący. –Herosie Callaphe. Córko Ateny, bogini mądrości, sztuki, sprawiedliwej wojny, rzemieślników, tkactwa, opiekunko miast.
O kurwa.
Zadzieram głowę wyżej, ale symbol mojej boskiej matki ani śmie zniknąć.
A więc to była prawda. Domek Ateny zaczyna skandować moje imię. Najprawdziwsza prawda. Krzyczą teraz na całego.
No to już po mnie.
![](https://img.wattpad.com/cover/45957206-288-k387637.jpg)
YOU ARE READING
Callope i Boska Apokalipsa
FanfictionKres spokoju bliżej niż orzeł gniewu, który niebawem szkarłat do Wzgórza przytwierdzi Arkadię zburzył grzech i w bój pójdą Uranosa i Gai dzieci Trzy są krainy w chaosie pożarte, a jedynie dwie młode boginie godne stawienia temu czoła Coby napr...