Two ~ "Last-first party"

4K 195 17
                                    

Byłam cholernie wkurzona na cały świat... No dobra, może bez przesady. Byłam cholernie wkurzona na ojczyma.

Co jak co, ale to była ostatnia impreza z ludźmi z tego college'u, akurat tej nie mogłam przepuścić.

Leżałam zapłakana na łóżku dobre dwie godziny, ale kiedy mama powiedziała mi już dobranoc, a w domu zrobiła się cisza postanowiłam uciec. Spokojnie, nie chciałam uciekać z domu na zawsze, wystarczyłoby tylko na tę jedną noc... do klubu.
Starałam się jak najciszej otworzyć drzwi przesuwnej szafy w moim pokoju. Wyciągnęłam czarne spodnie z wysokim stanem i przetarciami na kolanach, obcisłą, siwą bluzkę na cienkich ramiączkach, która sięgała mi idealnie do pępka i biało - czarną koszulę w kratę. Umalowałam się delikatnie i psiuknęłam się słodkimi perfumami Beyoncé "Heat". Długie włosy spięłam dla wygody w wysokiego kucyka.

Pozostało mi teraz tylko wymknąć się jakimś cudem z domu. Problemem były skrzypiące podłogi, więc po wyjściu na korytarz chodziłam jakbym musiała omijać niewidoczne lasery. Wyglądałam pewnie zabawnie, ale akurat to ważne nie było. Nikt mnie tam nie widział... miałam przynajmniej taką nadzieję.

Pod drzwiami frontowymi założyłam białe trampki i powoli wyszłam na zewnątrz. Zamknęłam je z zewnętrznej strony na klucz i gdy znalazłam się za bramką zaczęłam biec. Kiedy byłam już w odpowiednio dużej odległości od domu zwolniłam krok łapiąc szybko powietrze do ust. Musiałam chwilę odpocząć, więc stanęłam przy jakimś płocie i pochyliłam nisko głowę żeby uspokoić oddech.

Akcja jak z taniego dramatu.

Ruszając w dalszą drogę na imprezę próbowałam dodzwonić się do moich przyjaciół, ale najwyraźniej tak zatracili się w zabawie, że zapomnieli o mnie i nawet nie raczyli się zapytać, gdzie jestem, czy przyjdę i czy wszystko w porządku. Na szczęście pod klubem spotkałam kilku innych znajomych, z którymi weszłam do środka. Głośna muzyka sprawiała, że czułam uderzenia basów w swoim ciele. Nawet nie wiedziałam, że tak dużo nas było na tym ostatnim roku. Rozejrzałam się po dusznym pomieszczeniu, po czym przecisnęłam się przez tłum imprezowiczów do baru, gdzie zamówiłam małe piwo.

- Nareszcie dotarłaś! - mówił głośno André przekrzykując z trudnością robotę DJ-a.

Wyłonił się z tłumu jak jakiś duch... pijany duch.

- Nareszcie... - powtórzyłam śmiejąc się pod nosem, gdy tylko przypomniałam sobie kłótnię z ojczymem.

Wzięłam dużego łyka piwa z sokiem chcąc jak najszybciej zakończyć pierwszy pokal.

- Chodź zatańczyć Maisha! - chłopak wyciągnął mnie na parkiet zaczynając wygibasy.

To jest niesamowite jak wiele straciłam nie chodząc na imprezy do nocnych klubów. Ludzie w takich miejscach kompletnie nie przejmują się resztą życia - liczy się tylko dobra zabawa. Zintegrowaliśmy się tutaj lepiej niż na wszystkich wyjazdach w trakcie przerwy wiosennej. W ciągu jednej godziny zdążyłam wypić kilka shotów z ludźmi, których dopiero co poznałam. A co najlepsze było? Mama i Josh jeszcze nie zauważyli, że nie ma mnie w domu. Jak tak dalej pójdzie, to zostanę tutaj do samiutkiego końca.

Niestety, jak to zawsze moja babcia mówi - nie ocenia się dnia przed zachodem słońca, bo gdy dochodziła północ mój telefon w kieszeni spodni zaczął niepokojąco wibrować. Oznaczało to tylko jedno, więc nawet nie miałam ochoty patrzeć na wyświetlacz.

A było tak dobrze...

Wyszłam przed klub, a za mną wężyk pijanych znajomych. Nie powiedziałabym, że ja też nie miałam procentów we krwi, ale zachowywałam się dość normalnie... inaczej mówiąc tak jak zawsze się zachowuję. Oddzwoniłam na 13 nieodebrane połączenie od mamy.

- DZIECKO, GDZIE TY JESTEŚ?! - usłyszałam zdenerwowany głos ojczyma.

Mogłam się domyślić, że specjalnie zadzwonił z telefonu matki, żebym szybciej odebrała. Przyłożyłam dłoń do ucha, żeby lepiej słyszeć co do mnie mówi, a raczej krzyczy. Roześmiani przyjaciele chcący wciągnąć mnie z powrotem na imprezę aktualnie mi nie pomagali.

- Mówiłam, że jest dzisiaj impreza! - tłumaczyłam niepewnie czując jak załamuje mi się głos.

Znowu zrobiłam się taka bezsilna... Łzy bezwładnie płynęły mi po policzkach, nie potrafiłam tego uspokoić.

- A ja mówiłem, że na nią nie pójdziesz! Gdzie jest ta impreza? Zaraz po ciebie przyjadę! - słyszałam jak w tle mama mówiła, żeby zostawił mnie w spokoju.

Nareszcie ktoś się za mną wstawił, ale rozmowa z Joshem jest jak gadanie do słupa - ty mówisz, a on stoi. To nie jest proste, nie odnaleziono jeszcze metody rozmowy z takimi jak on.

- Nie przyjeżdżaj, przyjdę sama! - protestowałam, bo znając jego, zrobiłby tutaj jakąś ogromną awanturę.

- Nie ma mowy! Zaraz będę tylko mów gdzie jesteś!

- Już idę, zaraz będę w domu! Nie jedź!

Czułam,że  będzie czekało mnie istne piekło, dlatego wolałam iść pieszo, żeby przemyśleć swoje argumenty do kłótni. 

- Muszę już iść! - skierowałam się w stronę cały czas czekających na mnie znajomych.

Rozłączyłam rozmowę z ojczymem ocierając delikatnie łzy dłonią.

- Miłej zabawy! - wymusiłam uśmiech przytulając po kolei każdego na pożegnanie.

Miałam tylko nadzieję, że nikt z nich nie będzie pamiętał tego co się działo przed chwilą. Nieuważnie wtargnęłam nad ulicę. Zdążyłam tylko podnieść wzrok słysząc krzyk Vanessy i warkot silników. Nie miałam czasu uciec. Szybko oślepiło mnie jasne światło.

~~~

Zgodnie z zapowiedzią - nowy rozdział w piątek:)
Mam nadzieję, że nie jest najgorzej.

Czekam na wasze opinie w komentarzach i głosy, to bardzo motywuje!

JEŚLI CHCECIE BYĆ POWIADAMIANI O ROZDZIAŁACH PISZCIE DO MNIE NA TWITTERZE - @angrybizzle

ROZDZIAŁY BĘDĘ DODAWAŁA W ŚRODY I PIĄTKI!

Pozdrawiam:)

Time's UpWhere stories live. Discover now