Fourty Five ~ "The End"

2.3K 124 76
                                    

BIRTH DAY

Kiedy poczułam już pierwsze skurcze poinformowałam o tym Justina, który był właśnie w pracy w warsztacie samochodowym. Chłopak natychmiast przyjechał do domu rodzinnym, bezpiecznym samochodem, który kupił mu jego ojciec. Wziął moje rzeczy, które był spakowane już od miesiąca, a później pomógł mi dostać się do auta. Razem z nami pojechała Clarie. Tata miał dotrzeć później, ponieważ pojechał na lotnisko po moją mamę i rodziców Justina, a przylot się opóźnia. Trafili akurat w dzień porodu. To się nazywa mieć szczęście.
W szpitalu zrobili mi podstawowe badania i kiedy ocenili, że już mogę przygotować się do porodu, dali Justinowi dokumenty do uzupełnienia, a mi kazali przebrać się w koszulę. Zostałam zaprowadzona na moją osobistą salę porodową. Cały szpital był ginekologiczno - położniczy, a mój pobyt tutaj zagwarantowali rodzice Justina. Powiedzieli, że ich wnuk powinien urodzić się w jak najlepszych warunkach.
Położna pokazała mi ćwiczenia, które mogę robić, żeby uśmierzyć ból podczas skurczów i ostrzegła mnie, że przede mną jeszcze długa droga, zanim dziecko ujrzy światło dzienne.
Justin siedział na kanapie w rogu pomieszczenia i uzupełniał wszystkie papiery.

- Pomóc ci? - zapytałam, widząc jak powoli gubi się w tym wszystkim.

- Już kończę. - odpowiedział zerkając na mnie ukradkiem.

Usiadłam na łóżku i patrzyłam na niego cały czas.

- Maia, przyniosłam ci coś do picia! - do sali wpadła zdyszana Clarie.

- Spokojnie, dziękuję. - zaśmiałam się, biorąc od niej wodę. - Zanim zacznie się akcja porodowa minie parę godzin, a sam poród może długo potrwać.

- Mówisz jakbyś się tym nie denerwowała. - popatrzyła zdziwiona.

- Zachowuje wewnętrzny spokój, tak jak kazała instruktorka na szkole rodzenia. - uśmiechnęłam się szeroko biorąc głęboki wdech i wydech.

Chwilę później złapał mnie skurcz, przez który Justin wyrwał się od wypełniania papierków i podszedł szybko do mnie.

- Spokojnie myszko, zaraz przejdzie. - masował mnie delikatnie po plecach.

Powoli zaczynało mnie nudzić ćwiczenie w trakcie skurczy i pomiędzy nimi, więc postanowiłam się zająć też innymi rzeczami. Robiłam fryzury Clarie, a kiedy jej włosy były zmęczony wiecznym czesaniem przeniosłam się na włosy Justina. Siedziałam na dużej, pompowanej piłce. Szatyn siedział z przodu, asekurując mnie, a z tyłu Clarie. Ja plotłam dobierane warkoczyki na długiej grzywce chłopaka, a macocha plotła mocne dwa warkocze na moich włosach. Kiedy przyjechali nasi rodzice i zobaczyli nas w ciekawych fryzurach, nie wiedzieli pewnie co powiedzieć, więc po prostu zignorowali to.

Mijała godzina, za godziną. Zbliżała się noc, więc wszyscy pozasypiali, oprócz mnie i Justina. Ja z każdą minutą zaczynałam się bać coraz bardziej. Leżałam na łóżku, chłopak siedział na krześle obok mnie i trzymał mnie za rękę. Trzęsłam się ze strachu, dlatego pielęgniarka podała mi leki uspokajające.

- Prześpij się. - szepnęłam.

- Nie chcę, chcę być cały czas przy tobie. - pocałował moją drżącą dłoń.

Minęła godzina. Lekarz przyszedł na badanie kontrolne i uznał, że już czas wydać maleństwo na świat. Położna kierowała mnie kiedy mam przeć, a kiedy mogę odpocząć. Czułam się trochę dziwnie, kiedy wszyscy dookoła mnie stali patrzyli się na poród. Justin już sam chyba zgłupiał z tego co się właśnie działo.
Pierwsze parcie. 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10...

- Spokojnie, oddychamy głęboko. - mówiła.

I po raz kolejny odliczanie do dziesięciu. Trzymałam chłopaka mocno za rękę, chciałam, żeby to wszystko się już skończyło.
Akcja porodowa trwała godzinę, ale kiedy mała dziewczynka została położona na moim ciele, zaczęłam śmiać się i płakać jednocześnie.

Time's UpWhere stories live. Discover now