Rozdział I

3.4K 197 16
                                    

Drzwi do mojego pokoju niemiłosiernie zaskrzypiały. Ciężkie kroki oznajmiły mi, że żołnierz wszedł do środka.

- Obiekcie Alpha Virginis masz zameldować się na placu.

Powoli otwieram moje oczy i jak zwykle od piętnastu lat widzę biel. Wstaję z łóżka i kieruje się do drzwi. Całą drogę przez ośrodek idzie za mną ten sam żołnierz. Jego zadaniem jest pilnowanie czy nie ucieknę. Jednak każdemu wewnątrz jest wiadome, że z tego więzienia nie ma ucieczki.

Od czwartego roku życia przebywam tutaj, znam to miejsce na pamięć. Moja psychika ucierpiała wcześnie i w tym momencie jestem najbardziej odizolowaną osobą jaka może przebywać w uniwersytecie. Nie zawieram znajomości, ponieważ boję się bólu rozstania. Jest on niczym w porównaniu do eksperymentów, którym byliśmy poddawani. Nie raz widzę płacz dziewczyny za chłopakiem, który został zabrany i już nie wrócił.

Idę korytarzem i patrze na swoje dłonie, na których lśnią metalowe bransoletki alarmowe. Mają za zadanie kontrolowanie naszych czynności życiowych w celu eliminacji słabych obiektów. Nie należę do nich, jestem silna. Podobno jestem wyjątkowa, jednak ja tego nie widzę, postrzegam się raczej jako pustą, bezwartościową skorupę.

Dochodzimy do placu - dużego pomieszczenia znajdującego się w samym sercu budynku. Wygląda jak każde pomieszczenie tutaj, jest on cały biały. W rzędach stają już inne ofiary tego chorego projektu. Ustawiam się w przydzielonym mi miejscu, jako pierwsza osoba od lewej.

Na placu zjawia się resztą osób. Każdy stoi na baczność, nieruchomy. Wszyscy jednakowo ubrani w szare stoję z wyszytym na stroju ich oznaczeniem. Nie ma tu imion - jesteśmy nazywani Alfą, Betą, Gammą i nazwą konstelacji. Szczerze nie mam pojęcia dlaczego został wybrany taki system, a nie numeryczny. Może tak łatwiej zastąpić znikające osoby, na których miejsce co jakiś czas przychodzą nowi.

Dlatego ja właśnie stoję obok siedmioletniego chłopca. Na jego ciele widzę liczne rany, zadrapania. Cały się trzęsie jednak usilnie próbuje to zamadkować, jednak jego ręce wydają go.

Chwytam go za rękę i delikatnie ściskam, aby za chwilę puścić ją, aby nikt nie widział. Słabość wyniszcza nas, jesteśmy przez nią odsłonięci na cios wroga. Chłopiec zerka na mnie i szybko odwraca wzrok, przynajmniej teraz opanował się. Jak byłam w jego wieku nikt mi nie pomógł, dlatego może jestem skazana na przegraną. Ale on ma szanse jest młody i może zdoła mu się jakoś stąd wydostać.

Do sali wchodzą Storzyciele, naukowcy sadyści, którym nowo przybyłym serwują piekło na dzień dobry. Pośród nich najdumniej idzie blondynka o dopracowanym koku w białym kitlu. Stają oni na środku i przyglądają się nam dokładnie. Zaraz zaczną chodzić pomiędzy rzędami i spisywać notatki.

Jednak dziś jest inaczej. Oto jeden z naukowców daje sygnał kapitanowi ochrony. Czuję jak moje bransolety przyciągają się do siebie tym samym uniemożliwiając mi ruchy rękami. Nikt na sali nie krzyczy, każdy wie co się zaraz wydarzy.

Zamykam oczy, nie chce wiedzieć kto tym razem okazał się tym szczęściarzem i trafi na inny oddział. Tam będą przeprowadzane na nich kolejne badania.

Czuję nagle ucisk na moich ramionach i ktoś wyciąga mnie z szeregu. Podaję się i patrzę czy ktoś inny zostaje wprowadzony, jednak jestem tylko ja.

Żołnierze ciągną mnie długimi korytarzami do zamkniętej strefy, do miejsca gdzie byłam świadkiem egzekucji tych wszystkich chorych ludzi.

Jednak prowadzą mnie oni w stronę schodów. Na dole mijamy grupę lekarzy, dalej przez kolejną parę drzwi trafiam do garażu. Tam bezceremonianie wrzucają mnie wręcz do opancerzonej ciężarówki i zamykają drzwi.

W środku jest ciemno, lecz widzę ruch pod ścianą.

- Kto tu jest!

Choć staram się mówić spokojnie mój głos jest ostry. Czuję szarpniecie i pojazd rusza. Siadam pod ścianą i opieram o nią moja głowę. W suficie zapala się czerwona lampka oświetlać wnętrze.

Na drugim końcu ciężarówki widzę skulone postacie dziewczyny i chłopaka. Uważnie przyglądają mi się.

- To nie możliwe - dziewczyna podnosi się i na klęcząco zmierza w moim kierunku - Jesteś Alfą, co ty robisz w drodze do Elizjum?

- Elizjum? Co to jest?

Pierwszy raz słyszę to nazwę, choć nie raz podsłuchiwałam rozmowy żołnierzy lub lekarzy, ale to słowo nigdy nie padło z ich ust, Czuję jak moje ręce zaczynają się pocić pierwszy raz w moim życiu.

- To jest ostatni przystanek. Tam przerabiają ciebie na lek na mutacje.

Chłopak wypowiada te słowa pełen rozpaczy. Dziewczyna klęczy przede mną, a łzy spływają jej po policzkach.

- Skąd wy to właściwie wiecie?

- Kiedyś robili to tutaj, ale postanowili, że przeniosą się bliżej miasta. Tam jest pełno chorych. Widziałem jak to robią, oni wysyłają z ciebie wręcz wszytko.

- To po co te wszystkie lata cierpienia?

Mój głos łamie się. Tyle badań, eksperymentów, aby zostać lekiem. I te słowa lekarki, że jestem wyjątkowa. To nie ma sensu. Zamykam moje oczy i z nerwów uderzam moimi nogami w podłogę.

Ciężarówka hamuje gwałtownie i rzuca nami. Chwilę potem słyszę odgłos przesuwania zasuwki i drzwi się otwierają. Do środka wpada ostre światło, mrużę oczy aby cokolwiek widzieć.

- Mamy problem, tu nie ma broni, ani sprzętu medycznego tylko są ludzie.

Wytęrzam wzrok i widzę sylwetkę, do której podchodzi druga.

- Wiesz co robić.

Jedna z postaci wrzuca coś do środka. Zbyt późno jednak orientuje się, co to jest. Mam już kopnąć granat, kiedy zaczyna wydobywać się z niego gaz, a ja czuję otępienie i ciemność przed oczami.

|| Dziękuję wszystkim osobom, które przeczytały prolog. Mam nadzieję, że ten rozdział wam się spodoba. Do następnego. ||

Project Constellation |Release|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz