Rozdział XXIV

724 48 1
                                    

- Nie słuchasz mnie!

Upuszczam widelec z ręki, który niezwykle głośno upada na talerz. Mrugam kilka razy oczami, aż znów widzę przed sobą Lunę - tym razem zdenerwowaną.

- Zamyśliłam się.

- Ostatnio zdarza się to tobie często, za często.

Przygryzam wargę. Ma rację, ciągle analizuję pory zastrzyków. Tak jak przewidziałam ostatnio musiałam wstawać w nocy, na całe szczęście Ben nie widział tego i przeniósł się do Penny. Ciekawe ile czasu dam radę trzymać to w tajemnicy przed wszystkimi. Póki co minęło pięć dni.

Pięć długich dni - cztery zastrzyki każdego i co jakiś czas piąty. Moje plecy wyglądają jakbym je wytatuowała, a każde dotknięcie ich sprawia mi ból.

- Zed ma nie długo wrócić...

- Jesteś pewna?

- Tak. - Luna kiwa głową - Skontaktował się dziś rano z Tomem.

Czuję jak moja warga zaczyna drzeć, a nogi robią się bezwładne. Następnej nocy, po tej co przyłapał mnie praktycznie na zastrzyku nie widziałam już go. Od teraz będę musiała uważać.

- Wiadomo jest, po co on wyszedł?

- Tom twierdzi, że po informacje odnośnie ucieczki. Jednak do końca nie był przekonany. - Dziewczyna pochyla się nad stołem, a ja również zbliżam się delikatnie do niej. - Wydaje mi się, że był u Mutantów.

Moje serca uderza gwałtownie. Spokojnie Jackie, to wcale nie musi mieć związku z tobą. Ale jednak istnieje szansa i ona sprawia, że zaczynam panikować.

- Co ci jest? Wyglądasz jakbyś zobaczyła coś przerażającego.

- Złe wspomnienia. - Odwracam głowę  w bok mówiąc.

- Nie powinnam o nich wspominać.

- Właśnie powinnaś, nie mogę się ich bać, jeśli mam tutaj w czymkolwiek pomóc. - Patrzę na zegarek, mam jeszcze ponad godzinę. - Muszę iść. Pogadamy wieczorem jeszcze.

Luna uśmiecha się delikatnie, a ja zabieram moją pustą tace i odnoszę ją. W sumie dzisiejsza zapiekanka nie była zła i przede wszystkim widziałam w niej wyraźnie makaron, a nie bryłę o dziwnym smaku.

Wchodzę do mieszkania i na korytarzu czekają na mnie kartony z moimi rzeczami. Jakoś nie mogę ich rozpakować, bo przecież gdzie miałabym dać rzeczy? Do szafy Zeda? Kucam przed jednym z nich i otwieram go. Zabawki Toma ukazują się moim oczom. Będę musiała dzisiaj mu to zanieść.

Następne pudło, tym razem moje ubrania. Kilka bluzek, dwie pary spodni, jakieś koszule. Ale nigdzie ani śladu mojego kostiumu. Przeglądam kolejne pudełko, również ani śladu.

- Czego tak szukasz?

Podskakuje na dźwięk tego głosu. W drzwiach stoi ten sam chłopak którego przestraszyłam. Tym razem patrzy na mnie normalnie, może uznał to za przewidzenie, bo nawet uśmiecha się.

- Pewnego kostiumu...

- Zed kazał go zanieść Ianowi. - Wtrąca mi się w połowę zdania. - Kazał przekazać, że nie jest już tobie potrzebny.

Zaciskam mocno szczękę. Co on sobie wyobraża? Mam wielką ochotę zrobić mu awanturę, jak tylko go zobaczę, ale wiem, że o to mu chodzi. Nie okaże mu słabości. Mogę działać i bez stroju. Chwytam za pudełko z zabawkami Bena i kieruję się w stronę drzwi.

- Gdzie idziesz?

- Muszę to komuś przekazać.

- Zostało jeszcze kilka rzeczy do przeniesienia, nie masz nic przeciwko, jak...

Project Constellation |Release|Where stories live. Discover now