Rozdział V

1.3K 84 15
                                    

Biegnę tuż za Zedem, a głosy stworów stają się coraz głośniejsze. Czuję jak moje płuca płoną i każdy kolejny oddech jest szybszy i urywany. Długo nie dam rady biec, nie posiadam dobrej kondycji. Biegniemy przez labirynt kamienic, a chłopak zaczyna oddalać się coraz bardziej ode mnie. Skręcam w prawo w ślad za nim jednak dalej już go nie widzę. Zatrzymuję się i próbuję ustalić, w którym kierunku pobiegł.

Słyszę jednak tylko krzyki stworów. Biegnę w pierwszą uliczkę na lewo najszybciej jak mogę, jednak odgłos pościgu jest już blisko mnie. Spoglądam za siebie i widzę ciemne ślepia tuż za mną.

Skręcam w lewo i następnie szybko w prawo. Księżyc chowa się za chmurami i dookoła robi się ciemno. Skręcam w najbliższą uliczkę i trafiam na ślepy zaułek.

Niech to szlag trafi. Rozglądam się i widzę drewniane drzwi. Chwytam za klamkę, a zamek nie ustępuje. Z całej siły kopię w nie, ale to nic nie daje. Odwracam się i widzę okno, podchodzę do niego i wybijam szybę moim łokciem.

Szkło spada na podłogę po drugiej stronie, a ja przeszukuje przez ramę okna starając się nie zranić szkłem. W środku jest ciemno,  jednak widzę zarys schodów. Wybiegam na nie i kieruje się w stronę dachu.

Drzwi na dach są na szczęście otwarte. Zamykam je za sobą i czuję uderzenie, oni są tuż za mną. Nie mam siły utrzymać drzwi, dlatego biegnę przed siebie w stronę następnego dachu.

Biegnę środkiem, a po bokach mam okna. Czuję jak ktoś łapie mnie w pasie. Mój krzyk niesie się wśród ciszy nocy. Upadam na bok i uderzam o zimne szkło. Mój napastnik również leży na oknie kiedy słyszę odgłos pękania. Nie mam czasu zareagować, bo lecę w dół.

Uderzam o podłogę cztery metry niżej, aż zapiera mi dech w piesi. Czuję ból na każdym centymetrze mojego ciała. Przekręcam się na brzuch i staram podnieść. Opierając się widzę jak stwór, który mnie gonił wstaje i rusza w moją stronę.

Paraliżuje mnie jego spojrzenie czarnych, dzikich oczu. Muszę coś zrobić. Biorę w dłoń kawałek szyby i choć rani mnie nie czuję bólu, jedynie ciepło mojej krwi na dłoni.

Napastnik chwyta mnie za bluzę i podnosi do góry, tak aby moje oczy były na tej samej wysokości co jego. Przełykam gorączkowo ślinę, aby pozbyć się guli z gardła.

- Masz tech charakterystyczny zapach... Leków, szpitala, strachu. Ale przede wszystkim Alfy - napastnik mówi przyciągając sylaby.

Jaki specyficzny zapach? O czym on gada.

- Twojemu chłopakowi będzie szkoda takiej straty. - Na jego twarzy pojawia się szyderczy uśmiech.

- Nigdzie z tobą nie idę. - Mój głos drży, prawie go nie poznaję.

- Jeszcze się przekonamy ślicznotko.

Dotyka swoją szorstką ręką mojej twarzy. Automatycznie odwracam się w inną stronę. Teraz kolej na mój plan. Płynnym ruchem przecinam twarz napastnika, a następnie wybijam kawałek szkła w jego ramię. Dzięki temu puszcza mnie i cofa się.

Wykorzystuję jego moment słabości, biorę jeszcze kilka kawałów szkła, które chowam do kieszeni bluzy i uciekam. Biegnę korytarzem do samej ulicy, gdzie znajduję znajome mi już schody przeciw pożarowe.

Wspinam się na dach i widzę przy drzwiach postać. Instynktownie wyciągam moją prowizoryczna broń i atakuje go. Lecz moja ofiarą łapie mnie za rękę i wykręca mi ją. Upadam na kolana i jęczę.

- O to ty, wstawaj musimy wejść do środka.

Zed puszcza mnie, a ja wstaję i wyrzucam wszystkie kawałki szkła z kieszeni. Kiedy drzwi się za mną zamykają adrenalina powoli opuszcza moje ciało.

Zaczynam czuć ból mojego ramienia przez wybicie szyby, oraz pleców. Schodząc schodami w dół mam wrażenie, że robi się coraz ciemnej i trudniej jest mi oddychać.

Łapię się balustrady i biorę kilka większych oddechów. Chłopak schodzi dalej w dół i nie widzi mojego opóźnienia. Wyjmuję teczkę spod bluzy, zwijam ją w rulon i wkładam do rurki poręczy. Poczeka tu na mnie.

Zaczynam schodzić dalej, kiedy potykam się i lecę w dół. Nie zdążyłam krzyknąć, a znalazłam się w czyiś ramionach. Zed puścił mnie i zaczął iść dalej bez słowa, a ja wolno za nim. Czuję jak moje poliki są czerwone ze wstydu. Dotykam ich moimi zimnymi dłońmi, aby choć trochę zmniejszyć rumieniec. Uderzam jednak na coś na mojej drodze.

- Krwawisz.

- Co proszę?

Zed bierze swoją lewą dłoń i dotyka mojego boku. Teraz dopiero czuję nieprzyjemny uścisk i krzywię się.

Chłopak Zabiera swoją rękę, a ta jest cała czerwona. Nie czekając na moją zgodę bierze mnie na ręce.

- Mi też to nie odpowiada, ale nie krzycz i nie wierć się. Muszę znieść cię do lecznicy.

Otwieram i zamykam moje usta jak ryba. Przewidział idealnie moją reakcję. Mijamy salę narad i przywódca otwiera metalowe drzwi.

Od razu czuję zapach środków medycznych i krzywię się. Nie protestuję jednak kiedy kładzie mnie na łóżku.

Dopiero kiedy lekarz w maseczce podchodzi do mnie panikuję i chcę wstać z łóżka jednak brunet mnie przytrzymuje.

Lekarz rozpina mi bluzę i widzę wielką, czerwoną plamę. Odwracam wzrok i patrzę na białe kafelki na ścianie. Zaciskam zęby, kiedy czuję pieczenie środka dezynfekującego, potem kilka nakłuć igłą, bandaż i mogę opuścić salę.

Jednak Zed protestuję i zanosi mnie na piętro mieszkalne, gdzie nie zatrzymuje się przed drzwiami z zieloną farbą, tylko porządnymi drewnianymi.

- Gdzie ty mnie zaciągasz?

- Proszę cię, nie denerwuj mnie i siedź cicho. Nie mam kluczy do Luny, ona jeszcze śpi, zostaniesz na noc u mnie.

Otwiera drzwi jedną ręką, a potem zamyka, przy pomocy nogi. Zanosi mnie do sypialni, kładzie na łóżku i zdejmuję moje buty.

- Jestem w pokoju obok jakby co.

Wychodzi i zamyka drzwi zostawiając mnie samą. Jestem w lekkim szoku, co się stało z Panem Aroganckim? Być może to przez ten cały pościg?

Zamykam oczy i biorę głęboki wdech. Czuję męski zapach pościeli, znajomy mi już. Czy on właśnie użycza mi swoje łóżko? Świetnie, mam u niego niezły dług. Zamykam oczy i staram się zasnąć, jednak nie potrafię. To będzie ciężka noc.

xxXxXxx

Budzę się, kiedy za oknem jest jeszcze ciemno. Powoli podnoszę się do pozycji siedzącej i nasłuchuje. W mieszkaniu panuje idealna cisza, nie słyszę nawet tykania zegara. Wstaję i kieruję się w stronę drzwi, krzywiąc się z bólu.Nie powinnam się ruszać, ale muszę zaryzykować. Otwieram drzwi i znowu nasłuchuję. Ostrożnie kieruje się korytarzem w stronę salonu. Kanapa jest przykryta kocem, jednak nikt na niej nie leży. Okno jest otwarte, widać przez nie bezchmurne już niebo. obok stoi Zed i pali papierosa. Podchodzę i opieram się o parapet patrząc na jasną tarczę księżyca. Chłopak wzdycha i wyrzuca niedopałka.

- Musimy porozmawiać. - Mój głos przypomina szept, jednak nie łamie się i jest pewny. Przywódca natomiast nic nie odpowiada, tylko opiera się o parapet obok mnie.

- Dlaczego mnie niosłeś, mogłeś  kogoś wezwać...

- Raz chciałem nie być egoistą, poza tym obiecałem komuś, że zaopiekuję się tobą.

Odwracam się w jego stronę i przyglądam się mu. Jego twarz ma spokojny wyraz, wydaje się na zrelaksowanego, jednak jego oczy zdradzają coś innego.


xxXxXxx

| Oto kolejny rozdział, mam nadzieję że nie zepsułam całego wątku ucieczki i jest on w miarę. Wiem, jest on krótszy od reszty, ale nie chcę zaczynać dalszej akcji w nim. W weekend pojawi się tak jak obiecałam kolejny rozdział, więc do zobaczenia. |

Project Constellation |Release|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz