Biegnę tuż za Zedem, a głosy stworów stają się coraz głośniejsze. Czuję jak moje płuca płoną i każdy kolejny oddech jest szybszy i urywany. Długo nie dam rady biec, nie posiadam dobrej kondycji. Biegniemy przez labirynt kamienic, a chłopak zaczyna oddalać się coraz bardziej ode mnie. Skręcam w prawo w ślad za nim jednak dalej już go nie widzę. Zatrzymuję się i próbuję ustalić, w którym kierunku pobiegł.
Słyszę jednak tylko krzyki stworów. Biegnę w pierwszą uliczkę na lewo najszybciej jak mogę, jednak odgłos pościgu jest już blisko mnie. Spoglądam za siebie i widzę ciemne ślepia tuż za mną.
Skręcam w lewo i następnie szybko w prawo. Księżyc chowa się za chmurami i dookoła robi się ciemno. Skręcam w najbliższą uliczkę i trafiam na ślepy zaułek.
Niech to szlag trafi. Rozglądam się i widzę drewniane drzwi. Chwytam za klamkę, a zamek nie ustępuje. Z całej siły kopię w nie, ale to nic nie daje. Odwracam się i widzę okno, podchodzę do niego i wybijam szybę moim łokciem.
Szkło spada na podłogę po drugiej stronie, a ja przeszukuje przez ramę okna starając się nie zranić szkłem. W środku jest ciemno, jednak widzę zarys schodów. Wybiegam na nie i kieruje się w stronę dachu.
Drzwi na dach są na szczęście otwarte. Zamykam je za sobą i czuję uderzenie, oni są tuż za mną. Nie mam siły utrzymać drzwi, dlatego biegnę przed siebie w stronę następnego dachu.
Biegnę środkiem, a po bokach mam okna. Czuję jak ktoś łapie mnie w pasie. Mój krzyk niesie się wśród ciszy nocy. Upadam na bok i uderzam o zimne szkło. Mój napastnik również leży na oknie kiedy słyszę odgłos pękania. Nie mam czasu zareagować, bo lecę w dół.
Uderzam o podłogę cztery metry niżej, aż zapiera mi dech w piesi. Czuję ból na każdym centymetrze mojego ciała. Przekręcam się na brzuch i staram podnieść. Opierając się widzę jak stwór, który mnie gonił wstaje i rusza w moją stronę.
Paraliżuje mnie jego spojrzenie czarnych, dzikich oczu. Muszę coś zrobić. Biorę w dłoń kawałek szyby i choć rani mnie nie czuję bólu, jedynie ciepło mojej krwi na dłoni.
Napastnik chwyta mnie za bluzę i podnosi do góry, tak aby moje oczy były na tej samej wysokości co jego. Przełykam gorączkowo ślinę, aby pozbyć się guli z gardła.
- Masz tech charakterystyczny zapach... Leków, szpitala, strachu. Ale przede wszystkim Alfy - napastnik mówi przyciągając sylaby.
Jaki specyficzny zapach? O czym on gada.
- Twojemu chłopakowi będzie szkoda takiej straty. - Na jego twarzy pojawia się szyderczy uśmiech.
- Nigdzie z tobą nie idę. - Mój głos drży, prawie go nie poznaję.
- Jeszcze się przekonamy ślicznotko.
Dotyka swoją szorstką ręką mojej twarzy. Automatycznie odwracam się w inną stronę. Teraz kolej na mój plan. Płynnym ruchem przecinam twarz napastnika, a następnie wybijam kawałek szkła w jego ramię. Dzięki temu puszcza mnie i cofa się.
Wykorzystuję jego moment słabości, biorę jeszcze kilka kawałów szkła, które chowam do kieszeni bluzy i uciekam. Biegnę korytarzem do samej ulicy, gdzie znajduję znajome mi już schody przeciw pożarowe.
Wspinam się na dach i widzę przy drzwiach postać. Instynktownie wyciągam moją prowizoryczna broń i atakuje go. Lecz moja ofiarą łapie mnie za rękę i wykręca mi ją. Upadam na kolana i jęczę.
- O to ty, wstawaj musimy wejść do środka.
Zed puszcza mnie, a ja wstaję i wyrzucam wszystkie kawałki szkła z kieszeni. Kiedy drzwi się za mną zamykają adrenalina powoli opuszcza moje ciało.
Zaczynam czuć ból mojego ramienia przez wybicie szyby, oraz pleców. Schodząc schodami w dół mam wrażenie, że robi się coraz ciemnej i trudniej jest mi oddychać.
Łapię się balustrady i biorę kilka większych oddechów. Chłopak schodzi dalej w dół i nie widzi mojego opóźnienia. Wyjmuję teczkę spod bluzy, zwijam ją w rulon i wkładam do rurki poręczy. Poczeka tu na mnie.
Zaczynam schodzić dalej, kiedy potykam się i lecę w dół. Nie zdążyłam krzyknąć, a znalazłam się w czyiś ramionach. Zed puścił mnie i zaczął iść dalej bez słowa, a ja wolno za nim. Czuję jak moje poliki są czerwone ze wstydu. Dotykam ich moimi zimnymi dłońmi, aby choć trochę zmniejszyć rumieniec. Uderzam jednak na coś na mojej drodze.
- Krwawisz.
- Co proszę?
Zed bierze swoją lewą dłoń i dotyka mojego boku. Teraz dopiero czuję nieprzyjemny uścisk i krzywię się.
Chłopak Zabiera swoją rękę, a ta jest cała czerwona. Nie czekając na moją zgodę bierze mnie na ręce.
- Mi też to nie odpowiada, ale nie krzycz i nie wierć się. Muszę znieść cię do lecznicy.
Otwieram i zamykam moje usta jak ryba. Przewidział idealnie moją reakcję. Mijamy salę narad i przywódca otwiera metalowe drzwi.
Od razu czuję zapach środków medycznych i krzywię się. Nie protestuję jednak kiedy kładzie mnie na łóżku.
Dopiero kiedy lekarz w maseczce podchodzi do mnie panikuję i chcę wstać z łóżka jednak brunet mnie przytrzymuje.
Lekarz rozpina mi bluzę i widzę wielką, czerwoną plamę. Odwracam wzrok i patrzę na białe kafelki na ścianie. Zaciskam zęby, kiedy czuję pieczenie środka dezynfekującego, potem kilka nakłuć igłą, bandaż i mogę opuścić salę.
Jednak Zed protestuję i zanosi mnie na piętro mieszkalne, gdzie nie zatrzymuje się przed drzwiami z zieloną farbą, tylko porządnymi drewnianymi.
- Gdzie ty mnie zaciągasz?
- Proszę cię, nie denerwuj mnie i siedź cicho. Nie mam kluczy do Luny, ona jeszcze śpi, zostaniesz na noc u mnie.
Otwiera drzwi jedną ręką, a potem zamyka, przy pomocy nogi. Zanosi mnie do sypialni, kładzie na łóżku i zdejmuję moje buty.
- Jestem w pokoju obok jakby co.
Wychodzi i zamyka drzwi zostawiając mnie samą. Jestem w lekkim szoku, co się stało z Panem Aroganckim? Być może to przez ten cały pościg?
Zamykam oczy i biorę głęboki wdech. Czuję męski zapach pościeli, znajomy mi już. Czy on właśnie użycza mi swoje łóżko? Świetnie, mam u niego niezły dług. Zamykam oczy i staram się zasnąć, jednak nie potrafię. To będzie ciężka noc.
xxXxXxx
Budzę się, kiedy za oknem jest jeszcze ciemno. Powoli podnoszę się do pozycji siedzącej i nasłuchuje. W mieszkaniu panuje idealna cisza, nie słyszę nawet tykania zegara. Wstaję i kieruję się w stronę drzwi, krzywiąc się z bólu.Nie powinnam się ruszać, ale muszę zaryzykować. Otwieram drzwi i znowu nasłuchuję. Ostrożnie kieruje się korytarzem w stronę salonu. Kanapa jest przykryta kocem, jednak nikt na niej nie leży. Okno jest otwarte, widać przez nie bezchmurne już niebo. obok stoi Zed i pali papierosa. Podchodzę i opieram się o parapet patrząc na jasną tarczę księżyca. Chłopak wzdycha i wyrzuca niedopałka.
- Musimy porozmawiać. - Mój głos przypomina szept, jednak nie łamie się i jest pewny. Przywódca natomiast nic nie odpowiada, tylko opiera się o parapet obok mnie.
- Dlaczego mnie niosłeś, mogłeś kogoś wezwać...
- Raz chciałem nie być egoistą, poza tym obiecałem komuś, że zaopiekuję się tobą.
Odwracam się w jego stronę i przyglądam się mu. Jego twarz ma spokojny wyraz, wydaje się na zrelaksowanego, jednak jego oczy zdradzają coś innego.
xxXxXxx
| Oto kolejny rozdział, mam nadzieję że nie zepsułam całego wątku ucieczki i jest on w miarę. Wiem, jest on krótszy od reszty, ale nie chcę zaczynać dalszej akcji w nim. W weekend pojawi się tak jak obiecałam kolejny rozdział, więc do zobaczenia. |
![](https://img.wattpad.com/cover/63774145-288-k768851.jpg)
CZYTASZ
Project Constellation |Release|
Science Fiction| Wolni, ale tylko teoretycznie | Nie wiem kim jestem. Do nie dawna znałam tylko kilka białych pomieszczeń, zapach lekarstw i detergentów, ciągłą kontrolę żołnierzy oraz niezliczoną ilość badań. Ale to wszysko przepadło, bo jestem na zewnątrz poza...