Epilog

1K 61 23
                                    

Rzucam pustym metalowym kubkiem przed siebie. Tak jak  ostatnio ląduje on przed drzwiami, by za chwilę ręka strażnika zabrała go przed klapkę. Łańcuch przy moim kajdankach wydaje ten nie przyjemny odgłos kiedy zmieniam pozycję i kładę się na zimnej posadzce.

Zupopodobny płyn, który wypiłam niedawno zabiera w sobie nie tylko lekarstwo na mutację, ale i środek nasenny. Doktor spełnił moją prośbę i dodał go. Dzięki temu czas w tym więzieniu leci szybciej, a wraz z nim godzina wyroku.

Rozmawiałam już o tym z Luną, a raczej słuchałam jej płaczu głównie. Valentina organizuje publiczny sąd, coś na kształt mojego testu. Ale tym razem, nie będę wiedzieć, co będzie dalej, tego jestem pewna. I reszta również przyswaja tą informację. Ja już pogodziłam się dawno z myślą, że coś mnie wykończy. Jednak nie sądziłam, że to nadejdzie tak szybko i najprawdopodobniej z jego ręki.

Słyszę jak drzwi na końcu korytarza otwierają się, a za nimi odgłos kroków, zgrzyt zamka najprawdopodobniej w celi na przeciwko, a potem znów marsz po kamiennej podłodze. Huk metalowych drzwi i znowu robi się niebywale cicho. Zwalniam oddech i zamykam oczy, staram się udawać, że śpię.

- To nic ci nie da.

Otwieram oczy kiedy słyszę ten głos, znajomy mi z pewnego spotkania w klinice.

- Byłam pewna, że cię wypuścił. - Obiecał przecież.

- Niczego nie możesz być z nim pewna... Zwłaszcza dzisiaj.

Śmiech Stwora dotarł do moich uczy nie wyraźnie, jakby mężczyzna był o wiele dalej ode mnie.

- Szkoda, że nie widziałaś jego, jak rozmawiają o tobie.

Moje serce zatrzymuje się na chwilę. Czyżby on czuł żal? To jest raczej nie możliwe. Przecież to Zed, a on najbardziej nienawidzi Mutantów.

- Zobaczysz, zaskoczy cię dzisiaj.

Upadam na podłogę pod wpływem zwrotów głowy. W tym jedzeniu nie był środek usypiający, tylko otumaniający.

Oczy same mi się zamykają, kiedy widzę wchodzących trzech mężczyzn do mojej celi. Nie czuję szarpnięcia za łańcuchy, aby mnie podnieśli. Jestem niczym szmaciana lalka - wlokę się za nimi, noga za nogą. Jedynie podtrzymywanie mnie przez jednego ze strażników chroni mnie przed upadkiem.

Droga przez korytarze trwa dla mnie długo, choć wiem, że cele są tylko jedno piętro niżej. Najgorze są schody - wywracam się praktycznie na co drugim schodku, a strażnicy brutalnie podnoszą mnie do góry. A jeszcze nie dawno traktowaliby mnie jak resztę - w miarę delikatnie jeśli tak w ogóle potrafią.

Nie zatrzymujemy się przed drzwiami tylko wchodzimy. Ostre światło sprawia, że nie widzę przed kilka chwil, jednak do moich uszu docierają wrzaski. Kiedy jestem na środku, czuję jak strażnicy naciągają łańcuchy, tak abym nie mogła ruszać rękami. Dodatkowo unieruchamiają mi nogi. W reszcie do nich dotarło, że nimi też można się dobre obronić.

Mrugam oczami odzyskując ostrość widzenia i zaczynam rozglądać się po sali. Na różnych poziomach rusztowania stają ludzię. Zachowują się jakby to była dla nich rozrywka. Aż tak łakną krwi? Na przeciwko mnie stoi Valentina i uśmiecha się tryumfalnie. Nie dam jej tej satysfakcji i podnoszę głowę do góry.

Dalej patrzę po sali i nie widzę nigdzie Zeda, zaś Lunę i Toma nadzwyczaj wyraźnie. Dziewczyna ledwo trzyma się na nogach, brat przywódcy patrzy na mnie z bólem. Kiwam delikatnie głową w jego stronę i odwracam wzrok z powrotem na Valentine.

Pośród tego całego hałasu słyszę otworane za mną drzwi. Lecz nie mogę się odwrócić i zobaczyć kto wszedł. Jednak mogę się tylko domyślać, kiedy kroki tej osoby ustają idealnie za mną i czuję bijące od niej ciepła.

- Publiczny sąd czas zacząć - Valentina zabiera głos, ale ja jej nie słuchałam.

- Wiem co się zaraz wydarzy. - Mój głos jest praktycznie nie do usłyszenia. - Ale czemu stoisz do mnie tyłem?

- Inaczej tego  nie zrobię.

Czuję jak pojawią się gula w moim gardle, staram się ją przełknąć, ale nie potrafię.  Valentina właśnie kończy swój zapewne ciekawy wywód i kiwa głową. Zamykam oczy i biorę głęboki wdech. Zaraz wszystko się skończy.

Czuję oddech Zeda na moim gołym karku. Wyciągam moją lewą rękę do tylu na ile pozwalają  mi kajdanki i szukam nią jego dłoni. Kiedy na nią napotykam łapię i ściskam, potrzebuję tak otuchy.

- Przepraszam za wszystko - szepczę.

Zed nadzwyczaj delikatnie ściska moją dłoń, po czym czuję jego szorstką skórę na moim poliku i dotyk na potylicy. Przygryzam wargę, czując jak łzy zbierają się w moich oczach. Masz być silna do samego końca. 

- Mam nadzięję, że mi kiedyś wybaczysz.

Biorę ostatni wdech przed krótkotrwałym bólem, który... Nie nadchodzi. Czuję za to ukłucie i zataczam się do tylu nie czując nic. Słyszę tylko krzyki... moje imię i Zeda. I straszne zimno, które mnie ogarnia.

|Jestem w końcu z epilogiem. Trochę mi się rozciągnęło pisanie go, powiem szczerze trudno wychodziło stworzenie tego rozdziału i wiąż nie jestem pewna czy dobrze mi wyszedł. Najwyżej kiedyś podejdę do niego jeszcze raz. Tak samo jak do innych rozdziałów, czeka jej mały rewritten w wakacje. 

Teraz jednak pragnę podziękować każdemu, kto dotrwał do tego miejsca. Wiem, że moje malutkie dzieło czyta więcej osób niż widzę nicki, nie każdy daje gwiazdkę, komentarz lub dodaje do listy czytania. Ale cichociemni, dziękuję, że jesteście.

Specjalnie podziękowanie należy się również kaysley i Nikria, które były od samego początku, komentowały i znajdowały wszelkie błędy. To właśnie wam pragnę zadedykować tę część moje wspaniałe duszyczki, byłyście moją machiną napędzającą do pisania.

Nie będę wymieniać innych z nicków, starałam się na bieżąco dedykować rozdziały nowym czytelnikom, których aktywność widziałam. Jeśli ktoś nie dostał dedykacji, przepraszam. Jednak wiedz, że każdego pamiętam i jestem mu wdzięczna po stokroć.

Na koniec zapraszam na drugą część, której rozdział zerowy będzie za kilka minut. Ann|


Link zewnętrzny dla wszystkich, którzy czytają na komputerze.

Project Constellation |Release|Where stories live. Discover now