Rozdział XIII

957 66 20
                                    

|Mogą występować błędy|

Potężna sylwetka Zeda przesłania mi korytarz. Idę za nim nie odzywając się, bądź co bądź wychodzę stąd tylko dzięki jego dobroci, o ile to w ogóle u niego istnieje. Może zgodził się, aby mieć ze mną spokój i zostawi mnie na zewnątrz na pastwę tych stworów?

Wzdrygam się na samą myśl o tym. Nie darzy mnie sympatią, ale czegoś takiego by nie zrobił, chyba. Spuszczam wzrok i przyglądam się moim dłonią. Na kosteczkach na prawej ręce widać lekkie zaczerwienienie, które spowodował mój cios w nos tej żmiji.

Spoglądam znowu na Zeda, a raczej na jego plecy odziane w kurtkę podobną do mojej. Ja i on niby razem, dobre sobie. Śmieję się cicho z jej głupoty. Jeszcze nie upadam tak nisko żeby interesować się kimś takim. Poza tym, czy potrafiłabym kochać? I chyba właśnie widzę moje podobieństwo do tego egoistycznego osobnika. Tom może mieć rację, że niestety jesteśmy do siebie podobni. Obydwoje nie kochamy, jednak nam zależeć na innych, ale nie ukazujemy uczuć.

Zatrzymujemy się przed wejściem na dach, a brunet odwraca się i patrzy na mnie swoim stalowym wzrokiem lustrując mnie dokładnie. Mam ochotę schować się gdzieś, czy on na prawdę musi posiadać takie spojrzenie?

- Wszystko masz?

Jak zwykle jego głos jest szorstki. Wypuszczam zrezygnowana powietrze z płuc i kiwam kilkukrotnie głową. Jednak on nie jest przekonany i patrzy na mnie gniewnie. Litości. Zdejmuję bluzę i rzucam ją w kąt. Dopiero teraz przestaje tak mocno ściągać brwi, kiedy widzi mnie w pełnym stroju i pozwala wyjść na zewnątrz.

Nocne powietrze jest przyjemnie chłodne. Tym razem nie widać gwiazd. Całe niebo pokryte jest ciemnogranatowymi chmurami. Słońce już dawno zaszło, więc Zed podaje mi latarkę, identyczną jaką miałam ostatnio.

- Ile zażyłaś?

Jego pytanie zatrzymuje mnie, brzmi trochę jakby mnie o coś oskarżał. Czyżby nie miała przyjmować tych ampułek?

- Jedną czarną ponad godzinę temu.

Odpowiadam mu w identyczny sposób w jaki zawsze się zwraca do mnie, praktycznie bez emocji, lekko gniewnie. A on zaciska tylko szczękę i idzie w stronę krawędzi budynku. Czas zacząć zabawę.

- Nie zgub się, nie mam zamiaru cię szukać.

I skoczył. Wiedziałam, po prostu wiedziałam. Ruszam za nim i tym razem udaje mi się wylądować bez problemu, nawet nie potykam się. Jeden sukces za mną.

Biegnę w miarę szybko, nie muszę się jednak tym razem forsować, aby go dogonić. Moje serce bije w miarę regularnie, nie męczę się bardzo. Dookoła panuje idealna cisza, którą przerywa tylko odgłos naszych oddechów i uderzenia butów o betonowe dachy.

Nagle brunet zatrzymuje się gwałtownie na krawędzi budynku. Niestety ja mam opóźnioną reakcję i tylko jego ręką łapiąca mnie na materiał kurtki na plecach pozwala mi wychamować. Czubki, a nawet powiedziałabym większa część moich butów znajduje się poza krawędzią. Wdycham gwałtownie powietrze, kiedy chłopak przyciąga mnie do siebie.

Mam już mu podziękować kiedy klęka on i ciągnie mnie w dół. Upadam praktycznie i posyłam mu pełne gniewu spojrzenie, jednak on nie patrzy na mnie tylko na coś na ulicy. Oglądam się w tamtym kierunku i widzę zbliżające się światła ciężarówki.

-Nowy transport.

Słowa same wychodzą mi z ust. Zed kiwa głową i nadal obserwuje teren. Jednak cóś mi tutaj nie pasuje.

- Czy aby one nie powinny być za dnia?

- Być może, w dokumentach nie podana jest godzina.

Jego odpowiedź nie uspokaja mnie. Ale nie mam okazji powiedzieć mu o niej, bo kieruje się on już w stronę innego bloku po prawej stronie, niższego i zaskakuje na niego. A ja podążam za nim niczym wierny pies, bez sprzeciwu. Bo przecież ten idiota mnie nigdy nie posłucha.

Project Constellation |Release|Where stories live. Discover now