Rozdział X

1.1K 86 29
                                    

Dedykowany wszystkim cichociemnym czytelnikom, który są, ale ja ich nie widzę.

|Rozdział nie sprawdzony|
|Mogą występować błędy|
|Notatka na dole|

Obudziło mnie pukanie do drzwi. Nie musiałam wstawać i otwierać drzwi, aby wiedzieć, że to Ian. Tylko on potrafi tak głośno uderzać swoją pięścią. Ziewając założyłam na siebie sweter, a na spodenki od piżamy dresy. Tak jak dzień wcześniej i kilka dni wstecz zaraz po śniadaniu wracam do pokoju, więc nie widzę sensu zmiany ubrania.

Na stołówce jestem tylko ja i moja niańka. Od prawie dwóch tygodni nie widziałam się z Luną, a mój nowy przyjaciel niedoli nie chce o niczym mi mówić. Bawię się przy pomocy łyżki jakąś szarą papką, zapewne miała to być oswsianka, ale od kilku dni zaobserwowałam, że jedzenie jest coraz to gorsze.

Widząc mój brak zainteresowania śniadaniem, Ian wyprowadza mnie z pomieszczenia i prowadzi do mojego mieszkania. Po drodze mijamy grupki ludzi. Niby nic nie zwykłego, jednak w ich ubiorze widzę części pancerzy żołnierzy. Chcę za nimi obejrzeć, jednak silny ucisk na ramieniu mi to uniemożliwia.

Moja niańka wpycha mnie do mieszkania i zamyka za mną drzwi. Wchodzę do sypialni i upadam na łóżko. Pościel jest przyjemnie miękka, jednak nie mam ochoty dalej spać, ponieważ słyszę huk za oknem. Na ulicy krążą patrole, kolejny widzę na dachu na przeciwko.

W ciągu ostatnich nocy widziałam jeszcze dwa razy tego Stwora i zawsze robił on to samo. Czyżby ktoś inny również to przyuważył? Wydawało mi się, że one boją się podchodzić do naszej siedziby.

Kończy się zmiana w fabryce, o czym wskazują pojawiający się na ulicy ludzie. Jednak dziś wyjątkowo szybko zaczynają znikać wewnątrz budynków. Podchodzę do moich drzwi wejściowych i przez kilka minut nasłuchuję odgłosów rozmów i zamykanych drzwi. Gdy wszystko ucicha jestem pewna, że korytarze są puste.

Podchodzę do szafy i ubieram się w ciemne rzeczy. Nie wiem, o której wrócę lepiej być niewidocznym. W każdym razie ominę posiłki, za które pewnie wspaniały Przywódca mnie opieprzy. Z innej beczki, czemu on tak się przejmuje czy ja jem czy nie. Czyżby to przez to dziwne coś co mam na karku?

Biorę jeszcze pasek, którego nie zakładam tylko wraz z nim klękam na podłodze przy drzwiach. Musi się udać, motywuje się w myślach i zaczynam przy pomocy klamry otwierać drzwi. Kiedy słyszę kilknięcie powoli otwieram drzwi i wyglądam na korytarz. Pusto, droga wolna. Zamykam drzwi za sobą i idę korytarzem najciszej jak potrafię. Pasek mam już na sobie, dzięki czemu moje spodnie nie spadają ze mnie.

Mam szczęście, spokojnie docieram na korytarz prowadzący do lecznicy. Lecz kiedy dochodzę w pobliże gabinetu Zeda słyszę krzyki narady. Biorę kilka wdechów i będąc przy ścianie mijam drzwi. Wypuszczam powietrze z ulgi, kiedy drzwi się otwierają i wychodzą przez nie znane mi dobrze dwie sylwetki. Czuję jak krew odpływa mi z twarzy. Plecami do mnie stoi Zed, a przed nim jest Tom. Na moje nieszczęście młodszy z braci widzi mnie i minimalnie marszczy czoło.

- Dostarczysz te wiadomości na posterunek?

Szatyn wciąż patrzy na mnie, jednak jego brat na szczęście tego nie zauważa. Jednak widzę, że się niecierpliwi, bo krzyżuje ręce. Bezgłośnie mówię do Toma i ten dopiero po chwili rozumie mój przekaz.

- Tak, pójdę. Chyba powinieneś wracać na zebranie.

Zed kiwa tylko głową i zamyka za sobą drzwi, a ja zamykam oczy.

- Nie powinno cię tu być.

Znowu ten szorstki ton. Spoglądam na chłopaka i widzę, że patrzy na mnie złowrogo. Nadal wygląda mizerne, jednak wydaje mi się, że nawet gorzej. Nie śpi, to po nim widać.

Project Constellation |Release|Where stories live. Discover now