Rozdział XVII

781 57 7
                                    

Nie wiem ile już leżę na tym łóżku, zatraciłam kompletnie odczuwanie czasu. Liczyłam wymieniane woreczki, które zmieniano często na początku, jednak z czasem moja krew wypełniała je coraz to wolniej. Pseudo lekarze postanowili opuścić całą konstrukcje poniżej poziomu mojego serca, tak aby grawitacja pomagała. Ale to mało dało. Przy dziewiątej zmianie przestałam liczyć, nie mam na to siły.

Aż dziwne, że tyle czasu ciągle leżę i nie jestem ani głodna, ani spragniona. Czyżby ta kroplówka miała na mnie taki wpływ? Na początku myślałam, że jest to antyserum. Odrzuciłam jednak tą myśl szybko, bo przebrałabym na sile, a to się nie zadziało.

Drzwi otwierają się, a ja automatycznie spoglądam na oba woreczki. Nie nadają się one do wymiany. Spoglądam na "gościa" i przygryzam nerwowo wargę. Jeszcze jego tylko tutaj brakowało.

- Nie wyglądasz najlepiej moja droga. - Zaczyna przybliżać się w moją stronę. - Jednak ciągle lepiej niż nasz ostatni biedak, wytrzymałaś dwa razy dłużej od niego.

Paskudny uśmiech pojawia się na jego twarzy, a ja czuję jak ciepła ciecz zaczyna lecieć po mojej brodzie. Stwór patrzy na mnie z przestachem, o co mu chodzi? Miliony myśli przechodzi przez moją głowę, ale nagle urywają się one, bo Stwór pochyla się nade mną. Całym ciałem próbuję przylegnąć jeszcze bardziej do materacu, zatopić się w nim, byle by powiększyć odległość dzielącą mnie od Mutanta. On jednak jeszcze bliżej mnie jest i wyciąga swoją rękę w stronę mojej twarzy i łapie mnie za brodę. Wyciera ciecz z mojej skóry swoim szorstkim palcem.

- Nie powinnaś marnować tak swojej krwi, jest ona...

Nie kończy swojego zdania bo uderzam go głową. Zatacza się lekko do tyłu i łapie za obolałe miejsce. Ja również czuję, jak moje czoło, ekspoduje bólem, ale było warto. Nie dam po sobie poznać, że jestem słaba. Jednak zaczyna mi się kręcić w głowie i choć pragnę się uśmiechnąć nie mogę, bo czuję gorzki smak w ustach. O nie, chcę położyć się, może to mi pomoże, jednak skurcz żołądka sprawia, że nie mogę, a zawartość mojego układu pokarmowego zaczyna ładować na mojej bluzce.

Stwór patrzy ani przestraszony, ani szczęśliwy, jest raczej zły. Czyżby to oznaczało, że zbliżam się ku końcowi? Do pokoju wchodzi lekarz i odpina mnie lekko, tak, abym mogła spokojnie usiąść. Podkłada mi miednice i zaczyna zmieniać kroplówkę, bo kolejna fala deszczu przechodzi przeze mnie. Patrzę z obrzydzeniem do miski i widzę czarną maź. Próbuję wyciągnąć lewą rękę spod paska, muszę tylko odpowiednio ułożyć palce, jednocześnie udaje, że znów mój żołądek musi zostać opóźniony z resztek pożywienia.

Lekarz pochyla się nade mną i klapie mnie po plecach. To moja szansa. Nachyliłam się delikatnie nad pojemnikiem i jednocześnie wyswobodzam dłoń. Lekarz zabiera mi miednice i robi zastrzyk. Łapie go za nadgarstek i odejmuję strzykawkę od mojej szyi. Mocniej ściskam za rękę Stwora i przekierowuje igłę w jego stronę. Jedno szybkie popchniecie i po sprawie.

Drżącą ręką odpinam pozostałe paski i zdejmuję z siebie brudną bluzkę. Mijam nieruchomego lekarza leżącego na podłodze i kieruje się w stronę drzwi. Całe szczęście, że nie udało mu się wstrzyknąć mi tego środka nasennego, jednak cały czas kręci mi się w głowie Zakładam na siebie kurtkę oraz paski i otwieram drzwi z ulgą. Nawet nie przejmuję sie rozejrzeniem po korytarzu, po prostu wychodzę.

Biegnę przed siebie, tak jak podpowiada mi intuicja, raz skręcam w prawo inny raz w lewo. Przestaje jednak przed schodami, bo w tle słyszę rozmowy. W walce w ręcz nie dam sobie rady, chyba że... Podchodzę do starego alarmu przeciwpożarowego. Ktoś wcześniej użył go, jednak dalej pozostały w nim kawałki szkła. Ostrożnie chwytam jeden z nich i zaczynam poruszać do siebie i od siebie. Krótki ból palców informuje mnie jednak, że skaleczyłam się. Świetnie. Udaje mi się jednak wyjąć kawałek szybki i mogę iść dalej.

Project Constellation |Release|Where stories live. Discover now