Rozdział XVIII

769 50 6
                                    

- Nadal wolisz, aby Ben to widział?

Osuwam się na kolana i patrzę tępo przed siebie, nadal nie mogąc pojąć co oni tutaj wyprawiają. To, że Stwory są bezlitosne i chcą osiągnąć swój cel nie patrząc na koszty dobrze wiedziałam. Ale że tutaj dzieje się coś podobnego jest dla mnie szokiem.

- Jak długo to już trwa?

- Ten tutaj jest u nas od dwóch tygodni. - Patrzę ze współczuciem na wiszącego do góry nogami mężczyznę z masą rurek, które oplatają jego ciało. - On nie jest pierwszym.

- Czyli tak pozyskujecie serum i antyserum? - Podnoszę wzrok na Zeda, który nie spogląda na mnie, ani na Stwora tylko w przestrzeń przed sobą.

- Nie ma innego sposobu, ale doktor wymyśla jakąś nową formułę i sposób aplikacji, zwłaszcza, że oni mają twój aplikator. 

Przygryzam wargę i powoli wstaję z klęczek. Z opuszczona głową zaczynam podchodzić w stronę mężczyzny, jednak zachowuje cały czas bezpieczny dystans. Przyglądam się mu uważnie, jest wychudzony bardzo, widzę prawie każdą możliwą kość, a jego skóra ma szarawy odcień. Ciemne żyły są praktycznie nie widoczne.

- Musimy go wypuścić.

- Możesz powtórzyć?

- Musimy go uwolnić. - Staram się, aby mój głos brzmiał pewnie, jednak w towarzystwie Zeda nigdy mi się to nie udaje, szczególnie kiedy mu się sprzeciwiam. - Robimy mu to samo co te Stwory mi, jeśli mamy być tymi silniejszymi nie możemy pozwalać sobie na takie czyny.

- Ty chyba nie rozumiesz, dzięki temu możesz tu przeżyć! - Podnosi ton głosu, a ja odwracam się w jego stronę.

- Mam gdzieś tą super siłę, jeśli ma ona pochodzić takim kosztem.- Z każdym wypowiedzianym słowem zbliżam się w jego stronę. - Mam już dość grania w tę chorą grę, na którą się nie pisałam. Proszę bardzo, daję tobie wolną rękę, idź pobaw się w wojownika, wyzwoliciela, ja mam dość.

Zed patrzy na mnie wyraźnie zdziwiony, nie dziwię się mu. Sama jestem zaskoczona, że dałam radę to powiedzieć mu w twarz i nie zająknąć się ani razu. Mijam go i jak najszybciej staram się opuścić lecznicze. Im dalej od tego miejsca tym szybciej będę się czuć lepiej.

Otwieram drzwi i prawie uderzam nimi kogoś. Cichy krzyk opuszcza moje gardło, a serce zaczyna bić jak szalone. Mogę walczyć ze Stworami, ale nie chcę wyrządzać krzywdy niewinnym. Uspokajam się kiedy widzę całego Bena, który uśmiecha się przepraszająco w moja stronę.

- Nie chciałem cię wystraszyć.

- Nic się nie stało, ale co ty tu robisz?

Rumieni się kiedy idziemy korytarzem i patrzy na bok. Jeśli myśli, ze to na mnie zadziała, to jest w wielkim błędzie. Ja łatwo nie odpuszczam, choć teraz lepiej brzmi nie odpuszczałam.

- No, czekam.

- Śledziłem was, chciałem zobaczyć co tam było. Jackie powiesz mi?

- Nic co mogłoby cię zaciekawić, uwierz mi.

- A gdzie teraz idziemy? - Dziecięca ciekawość jest rzeczą rozbrajającą mnie.

- Do mojego mieszkania, do domu, jakkolwiek by to nazwać, muszę odpocząć.

- Ale przecież spałaś tyle czasu.

Zatrzymuję się i klękam przed chłopcem. Widzę w jego oczach wesołe iskierki, coś czego od tak dawna nie dane mi było zobaczyć. Nikt tutaj nie jest radosny, przynajmniej w moim otoczeniu. Czyżbym to ja tak działała na innych? 

Project Constellation |Release|Where stories live. Discover now