Rozdział XIX

809 53 17
                                    

Dźwięk moich szybkich kroków odbija się echem po jak zwykle pustym korytarzu. Jednak coś mi tu nie pasuje. Zatrzymuję się i czuję pulsujący ból jakby wewnątrz czaszki. Masuje skronie dłońmi i zaczynam iść na "ślepo" przed siebie.

Odgłos ciężkich kroków niedaleko mnie sprawia, że otwieram oczy i żałuję tego, bo przed sobą widzę czarne ślepia. Mrugam szybko oczami, czuję jak moje serce zaczyna bić czterokrotnie szybciej, a nogi uginają się pode mną. Jednak po chwili oczy robią się zielone. Wdech i wydech, bo dostaniesz hiperwentylacji Jackie.

- Nie chciałem na ciebie wpaść, ale możesz przestać patrzeć na mnie jak na jakiś dziwne stworzenie - mówi agresywnie chłopak, który mnie nie zgrabnie trzyma.

- Ja... Ja... Powinnam...

Szybko odchodzę słysząc w oddali słowo "wariatka". Może ten chłopak ma rację, bo przecież kilka sekund temu dałabym sobie rękę odciąć, że przede mną stoi Mutant. Na szczęście to tylko złudzenie, powinnam coś zjeść, może to przez osłabienie organizmu?

Wchodzę do stołówki i przy stołach siedzą głównie starsi ludzie, których pierwszy raz widzę na oczy. Odbieram tace z ryżem i jakimś dziwnym, brązowym sosem i szukam Bena.

- Zająłem nam miejsce, chodź. - Chłopiec łapie mnie za rękaw i ciągnie w stronego jednego ze stołów pośrodku sali.

- Dziecko jakąś ty blada. - Kobieta około pięćdziesiątki przestaje jeść i patrzy na mnie z politowaniem. Pierwszy raz spotykam się z takim spojrzeniem i mam już go dość. Nie jestem tutaj osobą nad którą wypadało by się użalać.

- Nic mi nie jest, dziękuję za troskę. - Posyłam blady uśmiech kobiecie, siadam i zaczynam jeść papkę jak najszybciej.

- Jackie, czemu tu nie ma innych dzieci. A może państwo wiedzą? - Czuję jak jedzenie zatrzymuje mi się w gardle i powoduje, że zaczynam się dusić.

- Och, Benie, to nie jest miejsce dla takich młodych jak ty, poza tym tu nikt nie może mieć potomstwa.

- Jak to nikt? - Zatrzymuje łyżkę przed ustami i patrzę pytająco na kobietę, to na mężczyznę obok jej, który ściska ją delikatnie za dłoń.

- Wy jesteście bezpłodni. Nigdy nie miałaś menstuacji, czyż nie? - Przygryzam wargę i kiwam głową. - A my starsi, nie chcemy mieć dzieci. I wszytsko jasne.

- Ale oni w Instytucie myślą inaczej i dlatego jeszcze tutaj wszyscy jesteśmy.

- Mniej więcej, wydaje mi się, że póki robimy to co chcą nie pozbędą się nas - mężczyzna wypowiada się gorzko.

W sumie ma rację, pytanie tylko ile czasu będziemy jeszcze przydatni. Spoglądam na Bena i widzę jak nie mrawo rusza łyżka pośród potrawy.

- Zjedz wszystko, a zabiorę cię...

Urywam, bo ponad ciemną czupryną chłopca widzę znowu nie przyjazną mi sylwetkę z ciemnymi ślepiami i wyraźnymi naczyniami krwionośnymi. Nie, nie, to nie jest na prawdę. Przyciskam brodę do klatki piersiowej i łapie się za włosy. Uspokój się i zacznij trzeźwo myśleć. To halucynacja. Podnoszę głowę i widzę znów spokój na stołówce, jednak każdy przy stole patrzy na mnie podejrzanie.

- Dziecko, aby na pewno nie jesteś chora. Wyglądasz jakbyś miała zwymiotować,jesteś cała zielona.

Kobieta patrzy na mnie przestraszona, ale jej mąż, jak mniemam patrzy na mnie podejrzliwie, jakby wiedział co się ze mną dzieje. Wstaję i chwytam jedną ręką za bark Bena, drugą zabieram nasze talerze.

- Chodź, muszę załatwić pewne sprawy.

- Może zostać z nami.

- Ależ Penny, czyś ty zwariowała?

Project Constellation |Release|Hikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin