Rozdział XXI

747 47 29
                                    

Od dłuższego czasu siedzę skulona w kącie. Ian kilka razy próbował do mnie podejść i jakoś podnieść mnie na duchu tłumacząc się śniadaniem i tym, że Ben mnie potrzebuje, lub martwi się gdzie jestem. Wspomnienie chłopca wyrwało mnie na sekundę z tego dziwnego stanu bycia tylko ciałem, ale skończyło się na trzech słowach ode mnie: "idź do niego". Blondyn westchnął i marudząc wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi. Doktor natomiast opatrywał sobie ranę, którą "zrobiłam" mu na ramieniu.

Zamykam oczy i znów pojawiam się w małym, białym pokoiku, gdzie również siedzę w kącie zwinięta. Jednak tutaj czuję się bezpiecznie, tu nic nie grozi mi i... Innym. Wzdrygam się i wstaję z podłogi. Moja wizja spokoju nie nadchodzi.

- Trzeba powiedzieć Zedowi. - Nie wiem co we mnie wystąpiło.

- Nie powinniśmy. - Doktor robi się lekko blady na twarzy, a to uruchamia moją ciekawość, bo coś jest nie tak.

- Niby dlaczego.

- Bo on zabija takich.

Moje serce uderza mocno, czuję jak obija się o moją klatkę piersiową i potem zamiera. Zabija...

- Spróbujemy cię leczyć, spowolnić proces...

Głos mężczyzny dociera do mnie jakby z oddali. Zabija... Czyli nie jestem pierwsza, zapewne również nie ostatnia. Wzdrygam się kolejny raz i wychodzę z pokoju, z lecznicy. Kolejny absurd do ciągnącej się nieskończenie daleko listy.

Chwytam za klamkę moich drzwi, które są otwarte. Sprawdzam każdy pokój i odpycham z ulgą, kiedy nie zauważam nigdzie Bena. Czyli Ian wywiązał się ze swojego zadania, bo zabawki chłopca również zniknęły.

Zamykam wejściowe drzwi na zamek i kiedy sprawdzam, że na pewno są zamknięte udaje się do mojego pokoju. Siadam na podłodze przed łóżkiem i zamykam oczy. Teraz albo nigdy. Wyciągam rękę przed siebie i na oślep szukam mojego celu pod materacem. Kiedy opuszki moich palców stykają się z papierem chwytam za przedmiot i wyciągam go.

Patrzę na moje zdjęcie w lewym rogu. Jeszcze miałam długie włosy... Łapię się odruchowo za jedno pasmo i przyjeżdżam po nim palcami zatrzymując się na końcówkach. Ale to byłam inna ja. Teraz jestem Inna, jestem Sobą, po części przynajmniej... Szybko otwieram teczkę zanim zdarzę się rozmyślić. Zaciskam mocno ręce na papierze i patrzę się w niego tępo. Krzyczę i ciskam teczką w stronę ściany, ale ona jej nie dotyka, tylko wiruje kilka razy w powietrzu i opada na podłogę razem z pustymi kartkami, które z niej wypadały przy każdym obrocie.

Podnoszę się z trudem i ciągle płacząc wpadam w jakąś manię niszczenia.Najpierw chwytam puste kartki i zaczynam je gnieść, rwać i rzucać dookoła pokoju. Natrafiam w pewnym momencie na tą jedną z napisem "W SWOIM CZASIE". Niedoczekanie tego kogoś! Kiedy nie mam już żadnej kartki pod ręką podchodzę do łózka i chwytam poduszkę i rozrywam ją. Pierze unosi się w całym pokoju, kiedy kręcę się dookoła śmiejąc się przy tym, jak i zarazem plącząc. Chyba jestem walnięta. Upadam na kolana i spuszczam głowę, tak że widzę jak moje lży zostawiają ciemne plamki na jasnym parkiecie.

Przechylałam się do tyłu i zaczynam po prostu płakać. Wzdrygam się i to sprawia, że upadam na plecy. Przekręcam się na bok i zwijam w kłębek. Przykładam rękę do twarzy i przygryzam ją, aby wyrwać się z tego stanu niemocy. Ale to nie pomaga, a ja zaczynam czuć smak krwi w moich ustach. Nie możesz być bezsilna! Jednak nic mi nie pomaga, bo pogrążam się w smutku i wszystko dookoła mnie przestaje istnieć. Nie widzę latającego pierza, kawałków papieru i nie czuje jak siebie okaleczam. Wszystko co widzę, jest jakieś zamazane i tworzy zlewające się plamy, gdzie nie gdzie tylko potrafię odróżnić wyraźniejszy kształt,

Project Constellation |Release|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz