Rozdział XX

846 51 5
                                    

Otwieram z trudem oczy i patrzę na sufit, który poprzecinany jest smugami światła. Przeciągam się nadal leżąc, słyszę jak niektóre kości "pykają" mi. Mój organizm jest nadal wykończony, nie spałam dzisiejszej nocy zbyt długo. Wstaję i kieruję się do łazienki, potykając się o własne nogi na co trzecim kroku.

Pochylam się nad umywalką i opłukuję twarz zimną wodą, może tak uda mi się rozbudzić. Na oślep zakręcam kurki i prostuję się lekko. Otwieram oczy, choć czuję jak krople wody spływają po mojej twarzy i przyglądam się swojemu odbiciu. Rzadko to robię, jednak widzę, że coraz gorzej wyglądam. Moje problemy wyraźnie zaznaczają na mnie swoje piętno.

Przestaję spoglądać na siebie, bo moją uwagę przykuwa postać za mną. Kieruję swoje spojrzenie i widzę Stwora. Mrugam kilkukrotnie oczami, to już się zdarzało kilka razy, więc spokojnie Jackie, to tylko halucynacja. Jednak moje mówienie do siebie w podświadomości nie pomaga mi i uderzam ręką w szybkę szafki. Lustro pęka i pojawiają się na nim pajęczyna pęknięć wraz z czerwonymi plamkami krwi.

Czuję jak ciepłe łzy zaczynają mieszać się z zimnymi kroplami wody na moich policzkach i ogrzewają moją zimną skórę. Siadam na podłodze i zaczynam ryczeć.

Od kilkunastu dni, dzień w dzień widzę wytwory mojej wyobraźni i nie potrafię ich przezwyciężyć. Chyba świruję, skoro rozmawiam coraz częściej ze sobą. Na pewno mi odwala, bo śmieję się z tego przez łzy, które coraz częściej skupiają na zniszczone łazienkowe płytki.

- Znowu miałaś zły sen?

Momentalnie przestaję się śmiać kiedy słyszę głos Bena. Zaspany stoi na środku korytarza i patrzy na mnie lekko przerażony. W ciągu ostatniego tygodnia kiedy wstawałam widziałam zjawy Mutantów przed sobą i moje wrzaski budziły chłopca. Tym razem musiał nie spać, chyba że śmiałam się głośniej niż przypuszczałam.

- Przepraszam cię.

Tyle udaje mi się powiedzieć nim spuszczę głowę do dołu. Doktor nie wie co mi dolega, zresztą nie mam kiedy z nim o tym porozmawiać, bo koło niego ciągle kręci się Zed. Kolejny mój problem ostatnimi czasy, który wszędzie jest tam gdzie ja i rzuca mi dziwne spojrzenia. Czyżby się czegoś domyślał? Nie zdziwiłabym się jeśli tak, w końcu jesteśmy sąsiadami, musiał nie raz słyszeć moje krzyki.

- To był tylko sen, te potwory nie istnieją.

Ben przytula się do mnie obejmując mnie za szyję i przyciskając swoją twarz do moich włosów. Czuję bijące od niego ciepło, które działa na mnie jak lekarstwo. Przyciągam do siebie chłopca bliżej i wtulam się do niego.

- Przepraszam raz jeszcze. - Jakiż to paradoks, że dziecko pociesza dorosłego, bo ten ma senne koszmary. Jednak tutaj nic nie jest normalne.

- Dziś znów idę do pani Penny?

Cichy szept ciemnowłosego rozbrzmiewa tuż przy moich uchu i jestem pewna, że słyszę w nim smutek. Na całe dnie zostawiam go pod jej opiekę. Nie mam czasu się nim zajmować, poza tym nie chcę, aby zobaczył mnie jak wariuję, choć pewnie dziś było blisko.

- Wiesz, że trenuję, a pan Albert miał dziś uczyć cię gry w szachy.

- No dobrze.

Jest zawiedziony. Mi też nie jest łatwo tam iść ze względu na męża Penny. On ma na mnie chyba jakaś alergię, patrzy jak na najgorszą zarazę. Też nie darzę go ciepłem, ale powinnam jakoś zbliżyć się do niego. On coś wie o Mutantach, a mi te informacje są pilnie potrzebne, tak samo jak te, jak pozbyć się halucynacji.

- Jest jeszcze wcześnie, idź spać. - mówię do chłopca puszczając go z objęć i wstając z zimnej podłogi.

- Posiedzisz ze mną chwilkę?

Project Constellation |Release|Where stories live. Discover now