Rozdział 8

3.5K 244 110
                                    

Na początek parę słów ode mnie :) Dziękuję za dużą ilość wyświetleń, ponad 60 gwiazdek i wiele przemiłych komentarzy! W tym rozdziale mamy drobny zwrot akcji. Mam nadzieję, że się spodoba :D

OoOoOoOoOoOoOoOoOoO

Siedziałem w parku odmrażając sobie tyłek na starej, drewnianej ławce niedaleko fontanny. Z racji tego, że było niewiele po siódmej rano na ścieżkach było raczej pusto. Razem z mamą ustaliliśmy, że to ona będzie odprowadzać Brian'a do przedszkola, a ja pójdę prosto do szkoły. Tak naprawdę to powinienem dopiero wychodzić z mieszkania, ale po prostu już nie mogłem wytrzymać. Gabe darł się na mnie od piątej, a gdy wyzwał mnie od "śmierdzącej niedojdy" wkurzyłem się, chwyciłem plecak i wyszedłem z domu trzaskając drzwiami. Nawet nie wiem, kiedy zawędrowałem do Central Parku, ale uznałem, że to było najlepsze miejsce, żeby przeczekać godzinę.

Annabeth wyjechała tydzień temu. Była na Manhattanie trzy dni, podczas których musiałem ją oprowadzić po "ciekawych zabytkach architektonicznych Nowego Jorku". Tak, pasjonujące. Ale nawet ta jej obsesja na punkcie architektury nie sprawiała, że stawałaby się irytująca. Wręcz przeciwnie. Moim zdaniem było to słodkie. Ann była osobą, do której miałem największe zaufanie. Na prawdę, była najwspanialszą półboginią, jaką znałem. Mimowolnie uśmiechnąłem się, gdy przed oczami pojawił mi się obraz twarzy córki Ateny.

Aż podskoczyłem na ławce, gdy nagle tuż za moimi plecami usłyszałem trzask łamanych gałęzi. Co ja mówię, raczej łamanych drzew. Odwróciłem się gwałtownie i przez chwilę nie mogłem w to uwierzyć. No błagam, serio? On nie powinien aktualnie siedzieć w Tartarze? Cholerne potwory.

- No dobra. Czas wziąć się do roboty - westchnąłem i wyciągnąłem Orkana z kieszeni. Minotaur był już jakieś dwa metry przede mną, gdy gwałtownie uskoczyłem w bok. Potwór oczywiście nie wyhamował i walnął w kolejne drzewo. Chyba w tym roku naprawdę mam jakiegoś pecha. Echidna, lew nemejski a teraz minotaur. Co jak co, ale to już chyba lekka przesada? Podbiegłem do niego od tyłu i zaatakowałem. Potwór jednak wyczuł mój ruch i szybko jak na dwutonowego byka odwrócił się w moją stronę. Nie miałem czasu zareagować i nawet nie zdążyłem unieść broni, gdy zostałem przygwożdżony do drzewa za pomocą rogów. Coś było nie tak. W normalnych warunkach już bym nie żył, ale minotaur jakby nie chciał mnie zabić.

- Doskonale, właśnie o to mi chodziło - przerażony usłyszałem głos wydobywający się zza potwora. Wydawało mi się, że serce wyskoczy mi z piersi, gdy ujrzałem wyłaniającą się zza jego pleców Kampe. Nie miałem dobrych wspomnień z pół kobietą pół smokiem. Jad wydobywający się z wężowych pysków wijących się dookoła jej nóg od razu przyprawił mnie o ból głowy.

- Perseusz Jackson - ciągnęła Kampe. Nienawidziłem swojego imienia, ale w tej chwili nawet nie zauważyłem, że je wypowiedziała. - Jaki mały, słodki herosek. Aż się dziwię, że narobił tyle zamieszania.

Podczas gdy rogi minotaura nadal boleśnie wbijały mi się w ramiona Kampe podeszła do mnie.

- Bój się. Na prawdę, masz czego - wycharczała kładąc mi na szyi małego, wijącego się węża. Poczułem ukłucie tuż pod uchem. Od razu świat zawirował i gdyby nie to, że byłem przygwożdżony do drzewa osunąłbym się na kolana. Ostatnim co zarejestrował mój mózg była przelatująca tuż przed moim nosem srebrna strzała. Później straciłem przytomność.

***

Powrót do świadomości był ciężkim przeżyciem. Głowa bolała mnie tak, jakby ktoś wwiercał się w nią wkrętarką, a otworzenie oczu było dużym wyzwaniem. Nie mogłem powstrzymać cichego jęku, który wydobył się z mojego gardła. Leżałem nakryty kocem na jakimś materacu. Znajdowałem się w dużym pomieszczeniu, którego ściany pokrywały rozwieszone niedźwiedzie, lisie i Zeus wie, jakie tam jeszcze skóry. Czy ja tu kiedyś nie byłem? Chyba mam deja vu.

Oczy Koloru MorzaWhere stories live. Discover now