Rozdział 11

3K 221 24
                                    

W obozie jestem już od tygodnia. Chociaż byłem nieprzytomny jakieś dwa dni po pierwszej podróży cieniem. Teraz idzie mi to bez problemu, więc Nico uczy mnie wywoływać kościotrupy z podziemi. Znacznie wolałem podróże cieniem. Te kości zaczynają mnie przerażać. Annabeth przyjechała cztery dni temu i teraz nie odstępuje mnie na krok. Sądzę, że to sprawka Chejrona. Super, moja dziewczyna musi mnie pilnować, żebym nie opuszczał obozu. Przecież obiecałem, że będę trzymać się z daleka od bariery, ale najwyraźniej Chejron za dobrze mnie znał. Dziwne było to, że przez ostatnie dni nie wydarzyło się nic, co mógłbym uznać za niebezpieczne. Potwory nie mogły się dostać przez barierę, a w obozie raczej nikt nie życzył mi śmierci. Chyba że o czymś nie wiem.
Najgorsze były jednak koszmary. Z każdą nocą nasilały się coraz bardziej, a ja przyłapałem się na tym, że boję się iść spać. Upadający Olimp, zagłada świata, tortury w Tartarze, a nawet sceny z mojego życia, których miałem nadzieję już nigdy nie przeżywać na nowo. Co noc stałem też nad kraterem wybuchającego wulkanu słuchając słów Tyfona, który groził mi torturami, zachęcał do odwrócenia się do bogów, utratą bliskich i inne tym podobne groźby. Sam jego głos przyprawiał mnie o dreszcze. Miałem nadzieję, że ten koszmar szybko się skończy. Może rzeczywiście najlepiej byłoby, gdybym się zabił? Przynajmniej świat byłby na razie bezpieczny.

***

Ogień... ja płonę... ból...nie wytrzymam dłużej... Czułem, jakby w każdej komórce mojego ciała wybuchła bomba atomowa, rozrywając ją na strzępy. Płonąłem, zatapiałem się w lawie i cierpieniu.
- Percy... - nie, mam omamy. To nie może być Annabeth. Co ona robiłaby w tak okropnym miejscu?
- Percy! - znowu ten krzyk... może ja naprawdę umieram? Czuję silne szarpnięcie za ramię i ogień znika. Na jego miejscu pojawiają się aksamitne blond włosy. Nadal czuję palący ból w każdej części mojego ciała, jednak nie jest już tak okropny. Odruchowo siadam na łóżku i ukrywam twarz w dłoniach. Dygoczę, nie potrafię opanować drżenia rąk.
- Koszmar? - słyszę cichy szept tuż nad moich uchem. Prawie niezauważalnie potakuję. Czuję delikatne, ciepłe dłonie, które oplatają moją szyję. Po minucie udaje mi się w miarę uspokoić i odsuwam się do Annabeth. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby nie ona. Chyba bym nie wytrzymał.
- Dziękuję, kocham cię - mówię, całując czubek jej głowy.
- Musisz powiedzieć dla Chejrona. Percy, to cię wykończy. I jeszcze do tego te treningi z Nico... - powiedziała córka Ateny, kładąc mi rękę na ramieniu.
- Dam radę, nie martw się o mnie - odparłem, wstając z łóżka. Annabeth popatrzyła na mnie z troską i przyglądała się, jak wyciągam z szafki ubrania.
- Percy... codziennie masz te koszmary? To by tłumaczyło, dlaczego ciągle jesteś taki niewyspany - zapytała Annabeth. Nie chciałem jej martwić, więc zaprzeczyłem. Pewnie w ogóle by się nie dowiedziała, gdyby nie przyszła dzisiaj, żeby wziąć mnie na śniadanie.
- Idziemy? - przerwałem panującą ciszę, wyciągając do niej rękę.
- Najpierw powiedz, o czym był ten koszmar. Glonomóżdżku, nie możesz wiecznie czegoś przede mną ukrywać. Widzę, że nie mówisz mi wszystkiego - nie dawała za wygraną. Oparła się plecami o drzwi i sprawiała wrażenie, jakby miała mnie nie wypuścić, dopóki nie uzyska odpowiedzi na swoje pytania.
- Dobra... chcesz wiedzieć, co mi się śniło?
Przytaknęła, a ja zrezygnowany musiałem jej wszystko opowiedzieć. Oparłem rękę tuż nad jej uchem i nachyliłem się nad nią tak, że prawie stykaliśmy się głowami.
- Dzisiaj śniło mi się, że jestem palony żywcem, a potwory zabijają ciebie, mamę i Briana. Praktycznie nie śpię, odkąd przyjechałem do obozu. Co noc jest gorzej, Ann, ja wieczorem boję się zasypiać - wyznałem szeptem. Nie lubię pozwalać ludziom dostrzec moich słabości, nawet powiedzenie Ann o moich snach przychodziło mi z trudem. Czasami nienawidziłem siebie za tą cechę. Wiele rzeczy potoczyłoby się inaczej, gdybym potrafił mówić otwarcie, co mnie nęka.
Poczułem, że moja dziewczyna mocno mnie przytula. Wtuliłem policzek w jej lśniące blond włosy i czekałem, aż ona coś powie. Po chwili odezwała się
- Do dlatego ostatnio jesteś taki blady. Myślałam, że to przez te spotkania z Nico, ale... Musisz to powiedzieć dla Chejrona. Może da ci jakiś środek nasenny. - Może to nie był taki zły pomysł?
- Au, puść mnie - usłyszałem głos mojej dziewczyny. Zdziwiony zauważyłem, że ściskam ją tak mocno, że brakuje jej tchu. Kilka razy zdezorientowany mrugnąłem powiekami. Natychmiast puściłem Ann, która z uniesionymi brwiami pocierała ramiona. Musiałem się na chwilę wyłączyć. Nawet nie pamiętam, żebym obejmował Annabeth. Nie, to pewnie ze zmęczenia.
- Przepraszam - powiedziałem, całując ją w czubek głowy.
- Później pójdziemy do Chejrona. Chodź, poproszę Nico, żeby dzisiaj ci odpuścił. Musisz trochę odpocząć.
Uśmiechnąłem się lekko i otworzyłem drzwi przed córką Ateny. Miałem już chwytać za klamkę, żeby je zamknąć, jednak moja ręka z całej siły uderzyła w drewno. Syknąłem, gdy poczułem uderzenie. Cholera, co się dzieje?! Ja chciałem tylko zamknąć drzwi.
- Ty się kiedyś zabijesz - westchnęła ze śmiechem moja dziewczyna i sama zamknęła drzwi do domku Posejdona. Mnie jednak nie było do śmiechu. Nie wiedziałem co się ze mną działo. Jakby podświadomie coś kazało mi uderzyć w te drzwi. Spojrzałem na moją prawą rękę. Lekko drgała, ale poza tym wyglądała normalnie.
- Wszystko okay? - zapytała Ann, bacznie mi się przyglądając.
- Yyy, tak, jasne - odpowiedziałem, splatając swoje palce z jej i ruszyłem w stronę pawilonu jadalnego. To pewnie ze zmęczenia. Przecież niemożliwe, żebym wariował.
Gdy dotarliśmy już na miejsce, musieliśmy się rozdzielić. Annabeth usiadła razem z rodzeństwem przy stoliku Ateny, natomiast ja przy Posejdona. W głowie kotłowało mi się tysiące myśli. Co się ze mną dzieje?

Oczy Koloru MorzaWhere stories live. Discover now