Rozdział 22

2.1K 154 65
                                    

Szedłem szybkim marszem pomiędzy piętrzącymi się nad moją głową budynkami, wsłuchując się w odgłosy otaczającego mnie miasta. Ostatnie tygodnie jakby zlały się w jedną całość, więc bez entuzjazmu po raz kolejny pokonywałem dobrze mi znaną drogę do szkoły. Szkoła, robota, dom, szpital, obowiązki - tak mniej więcej wyglądał każdy mój dzień. Niewiele było urozmaiceń, więc cieszyłem się nawet z tego, że niedawno stary nauczyciel historii spadł z krzesła i złamał sobie palec. Może nie jest to szczególny powód do zadowolenia, ale innych nie miałem.

Wczoraj przekonałem się, że moje metalowe kości są naprawdę przydatne. Dowiedziałem się o tym podczas kolejnej kłótni z Gabe'm, gdy ten nieświadomy mojej małej tajemnicy bezskutecznie próbował złamać mi nadgarstek. Nigdy nie zapomnę jego naburmuszonej miny i oczu o mało niewyskakujących z czaszki, gdy stałem przed nim z drwiącym uśmieszkiem na twarzy. Jeżeli kiedykolwiek powiem, że czuję się okropnie z tą ręką, Hestio kochana rzuć we mnie kamieniem ze swojego ogniska. Z całej siły. Prosto w ramię. Przecież i tak się nie złamie.

Być może dalej rozmyślałbym nad bogowie wiedzą czym, jednak chwilę po przekroczeniu progu szkoły zewsząd otoczył mnie tłum uczniów, a panujący wokół harmider skutecznie zagłuszył moje myśli. Z trudem przecisnąłem się do rzędu czerwonych, blaszanych szafek okalających korytarz niczym wnętrzności Hydry. Wiem, co mówię, miałem przyjemność zaglądania w paszczę tej jakże milusiej istotki.

Nim zdołałem choćby sięgnąć do zamka w szafce, bo mojej prawej stronie ujrzałem dobrze mi znaną blond czuprynę i niebieskie oczy Chrisa.

- Witam - zagadnął z uśmiechem, podczas gdy ja nieśpiesznie wyciągałem z szafki potrzebne mi rzeczy.

- Hej - odpowiedziałem po chwili, zamykając drzwiczki i opierając się plecami o czerwoną blachę. Chris zapewne miał ochotę zapytać mnie, czy wszystko w porządku, ale najwyraźniej znudziło mu się zadawanie tego pytania dzień w dzień.

- Napisałeś referat z angielskiego? - zaczął, zdaje się neutralny temat. Ja w odpowiedzi przekląłem cicho, uderzając głową w szafkę, która wydała donośny odgłos, jednak momentalnie zginął on w gwarze panującym dookoła nas.

- Wiesz, że ona tym razem ci nie daruje? - dodał Chris, popychając mnie lekko i torując sobie drogę pomiędzy innymi uczniami.

- Jakoś z tego wybrnę - odpowiedziałem.

Szczerze mówiąc, nie byłem tego pewien. Prawie każdy nauczyciel ma mnie na oku, a nasza anglistka uwzięła się na mnie wyjątkowo. Do tego moja wychowawczyni wyraziła chęć rozmowy z moją mamą, do czego oczywiście nie mogłem dopuścić. Moja rodzicielka i bez tego miała za dużo problemów na głowie, a ja nie chciałem sprawiać jej przykrości. To ona załatwiła dla mnie miejsce w tej szkole, ponieważ była jedyną placówką na terenie Manhattanu, która zgodziła się mnie przyjąć. Jeżeli i stąd mnie wywalą, to nie mam pojęcia, czy szukanie dla mnie kolejnej szkoły ma sens.

Chris, widząc, że nie jestem w nastroju na pogawędki o szkole, zmienił temat, przez co zaczęliśmy znowu rozmawiać o szkolnych chelleaderkach, które, nawiasem mówiąc, kleiły się do mnie od początku roku szkolnego. Zawsze uważałem, że są typowymi pustymi laskami, jednak urody Afrodyta im nie poskąpiła.

Musieliśmy jednak przerwać naszą wymianę zdań, ponieważ obaj zauważyliśmy Lily stojącą pod drzwiami klasy biologicznej. Już byliśmy gotowi podejść do niej i się przywitać, jednak dostrzegliśmy jeszcze jeden mały szczegół, który w mgnieniu oka zepsuł mi i tak parszywy humor. Mianowicie tuż obok mojej przyjaciółki stał ten gnojek Max. Czasami przypominał mi Aresa. Mściwy, wredny i upierdliwy jak komar latem.

Tak więc upierdliwy komar stał nad Lily, która przycisnęła do piersi podręczniki i piorunowała go wzrokiem. Ten jednak nie zwracał uwagi na jej pełne pogardy spojrzenie i dalej trzepotał swoim językiem tuż nad jej uchem, zapewne próbując zainteresować ją swoją osobą.

Oczy Koloru MorzaWhere stories live. Discover now