Z dnia na dzień czułem się coraz lepiej, choć nadal muszę przyjmować leki przeciwbólowe i kroplówki na wzmocnienie. Po tygodniu mogłem już wstawać z łóżka przy małej pomocy Annabeth. Cieszyłem się z tego, że wracam do zdrowia, jednak nadal nurtowało mnie to, co ukrywają Will i córka Ateny. Postanowiłem poczekać cierpliwie, aż sami mi powiedzą, jednak mimo tego, że odzyskałem siły, milczeli jak grób.
Dzisiaj był ósmy dzień pobytu w szpitalu. Wczoraj odwiedziła mnie Clarisse, przez co omal nie doprowadziła do gorszego stanu moich i tak już połamanych we wszystkich możliwych miejscach żeber. Nie muszę chyba dodawać, że dodatkowa prawie zostałem przez nią uduszony? Moje ADHD zaczęło się buntować ciągłemu leżeniu w łóżku, więc błagałem Will'a, żeby pozwolił mi wrócić do domku Posejdona. Ten jednak pozostał nieugięty. Powtarzał w kółko swoje argumenty typu "Chejron mi łeb urwie" albo "Nie będę odpowiadał za to, że zemdlejesz i znowu będę musiał cię tu gościć".
Pierwsze pięć dni nie były takie straszne, jednakże im szybciej wracałem do zdrowia, tym nadgorliwa opiekuńczość Annabeth i posiadanie tylko jednej sprawnej ręki, stało się nie do zniesienia. Zaznaczę jeszcze, że jestem praworęczny i możliwość używania tylko lewej, było uciążliwe. Według Willa będę musiał się z tym męczyć jeszcze półtora miesiąca.
No, to byłoby na tyle o aktualnym położeniu. Korzystałem właśnie z chwili nieobecności nikogo i usiadłem na parapecie, opierając głowę o szybę. Obóz wyglądał na wyludniony, jak zwykle o tej porze roku. Nagle coś sobie uświadomiłem. Spojrzałem na kalendarz, wiszący na ścianie. Był piętnasty lutego. Ponad miesiąc nie byłem w domu. Dokładnie pięć tygodni i dwa dni. Skąd nagle rozwinęła się u mnie inteligencja matematyczna?
Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi i oderwałem wzrok od okna. Do sali wszedł, a raczej wjechał na wózku, Chejron, koordynator Obozu Herosów i prawdopodobnie mój najlepszy nauczyciel w życiu.
- Widzę, że nawet Annabeth nie może nakłonić cię do leżenia w łóżku, gdzie aktualnie powinieneś się znajdować - powiedział, uważnie się przyglądając spod przymrużonych powiek. Podjechał do łóżka i ruchem ręki nakazał, żebym usiadł naprzeciwko. Zsunąłem się z parapetu i ostrożnie zszedłem na podłogę. Podpierając się lewą ręką ściany, doszedłem do łóżka i usiadłem na brzegu.
- Jesteś blady jak ściana i prawie przed chwilą nie zemdlałeś. Nadal twierdzisz, że nie powinieneś leżeć w łóżku? - zapytał grobowym tonem, jednak nie potrafił ukryć lekkiego uśmieszku, który widniał na jego twarzy.
- Chciał pan o czymś porozmawiać? - odparłem pytaniem.
- Dobrze, nie marnujmy czasu na bezsensowne paplanie. Pierwszą rzeczą, o której zapewne wiesz, jest to, że wasza misja odniosła sukces, chociaż nie pochwalam pomysłu zburzenia całego wulkanu St.Helens.
- Że co? - wtrąciłem zdumiony.
Cholera, nie wiedziałem, że zburzyliśmy cały wulkan...
- Spokojnie. Nikomu z okolicznych miast nic się nie stało. Poprosiłem Apolla, żeby wmówił im, że śmiertelnicy od lat szukali w nim żył złota, ale niestety nic tam nie znaleźli. Nie mogę uwierzyć, że Mgła jest tak potężna, że śmiertelnicy dali się na to nabrać. Nawet dziecko by w to nie uwierzyło.
- Jednak uwierzyli. Chociaż moim zdaniem to nic w porównaniu z tym, że rok temu wzięli Tyfona za tornado - odpowiedziałem, uśmiechając się lekko na wspomnienie ostatniego lata.
- Teraz... nieco poważniejsza sprawa. Twój ojciec cudem przekonał pozostałych bogów, że mimo iż jesteś najpotężniejszym herosem tego stulecia, to nie zniszczysz świata, a oni pozostaną na wiek wieków na Olimpie. To jest mniej ważne od tego, co teraz ci powiem. Pan Umarłych wścieka się za to, że Nico nauczył cię podróży cieniem i wzywania umarłych z Hadesu, więc... Jego posłaniec obwieścił dziś, że osobiście przybędzie do Obozu, żeby cię owych mocy pozbawić.
CZYTASZ
Oczy Koloru Morza
FanfictionChciałbym powiedzieć, że jestem zwykłym szesnastolatkiem mieszkającym w Nowym Jorku. Ale niestety nie mogę. Nazywam się Percy Jackson, jestem greckim herosem, synem Posejdona, wybawicielem Olimpu. Jak kto woli. Wojna z tytanami to chyba najdrobniej...