Rozdział 20

2.3K 177 93
                                    

 Miesiąc później nareszcie mogłem zacząć w miarę normalnie funkcjonować. Nadal nie mogłem w pełni wyprostować złamanej ręki, jednak Will zapewniał mnie, że niedługo powinno to minąć. Jak na razie cieszyłem się z odzyskanej sprawności. Nie wiedziałem jednak, jak długo to potrwa. W końcu skończył się mój okres względnej nietykalności przez Gabe'a.

Szedłem właśnie 18 Aleją, mijając po kolei wszystkie małe kawiarenki, księgarnie i puby w poszukiwaniu adresu, który dostałem wczoraj w szkole od Lily. Chyba nie wytrzymałbym w tym mieście, gdyby nie ona i Chris. Wracając do rzeczy, szukałem teraz budynku oznaczonego jakże chwalebną liczbą sześćdziesiąt dziewięć, w której mieścił się mały bar, którego szefem był ojciec mojej przyjaciółki. Naprawdę nie miałem pojęcia jak podziękować Lily za to, że zgodziła się podać mi adres miejsca pracy jej taty. Tak serio to oboje, Chris i Lily byli przeciwni temu, żebym szukał sobie jakiejś roboty, ale nie miałem wyjścia. Mama nie pracowała, a Gabe większość kasy przepijał, więc zaczynało nam brakować pieniędzy. W dodatku leczenie mamy pochłonęło nasze ostatnie oszczędności, już nie wspominając o lekach. Poza tym pracowanie na zmywaku w kawiarni chyba jest lepszym zajęciem niż noszenie worków w magazynie. Zresztą z tą ręką nie wytrzymałbym nawet tygodnia w tej pracy.

Odetchnąłem głęboko, gdy po paru chwilach stanąłem przed przeszklonymi drzwiami baru "King". Uchyliłem je lekko i znalazłem się w schludnie urządzonym, dość dużym pomieszczeniu. W środku siedzieli nieliczni goście, ponieważ o tej porze prawie wszyscy mieszkańcy Manhattanu byli w pracy. Podszedłem powoli do kontuaru i poprosiłem stojącą po drugiej stronie dziewczynę o rozmowę z kierownikiem. Mam nadzieję, że Lily powiedziała ojcu, że dziś przyjdę.

Po niecałej minucie z zaplecza wyłonił się dość niski, czterdziestoletni mężczyzna ubrany w wytarte jeansy oraz brązową koszulę. Odruchowo poprawiłem jak zwykle rozczochrane włosy i plecak zarzucony na jedno ramię i przywitałem się z ojcem Lily. Tak sądzę, że to był on, ponieważ idealnie pasował do opisu podanego mi przez moją przyjaciółkę.

- Cześć Percy. Lily mówiła mi, że przyjdziesz - powiedział do mnie, podając mi rękę i uważnie mi się przypatrując. Pomimo tego, że jego brązowe oczy sprawiały wrażenie, jakby prześwietlał mnie na wylot, to facet zdawał się być całkiem miły.

- Dziękuję, że w ogóle chciał mnie pan tu przyjąć - odparłem, uśmiechając się lekko w jego kierunku.

- Na razie nie dziękuj, czeka cię rozmowa kwalifikacyjna - rzekł, kładąc mi rękę na plecach i otwierając drzwi prowadzące na zaplecze. Poczułem się trochę mniej pewnie, jednak wyluzowałem, gdy zobaczyłem uniesione kąciku ust pana Jeffersona. Chyba nie wspomniałem wcześniej, że tak właśnie miała na nazwisko Lily.

- Żartuję przecież - zaśmiał się, opierając się tyłkiem o blat stołu stojącego pod ścianę i przypatrując się mi uważnie.

- Lily by mi łeb urwała, gdybym cię nie przyjął. Wyglądasz na rozgarniętego chłopaka, od kiedy możesz zacząć? - dodał.

Moja przyjaciółka uprzedziła mnie, że jej ojciec jest typowym wesołkiem i żebym się nie przejmował, jeżeli palnie coś głupiego. Jak na razie nawet go polubiłem. Tak szczerze, to zazdrościłem Lily takich rodziców, jakimi byli Edward i Elizabeth Jefferson. Wiedziałem, że u nich w domu pieniądze też się nie przelewały, ponieważ Lily miała piątkę młodszego rodzeństwa, jednak pomimo tego cała ich rodzina była wiecznie uśmiechnięta i zadowolona. Nawet sama Lily była uosobieniem dobroci. Wolontariuszka w schronisku, organizatorka akcji charytatywnych i dbająca o zieleń w mieście. Nigdy nie rozumiałem, jak ona może mieć tyle wolnego czasu przy takiej masie zajęć dodatkowych.

- Nawet od dzisiaj - odpowiedziałem panu Jeffersonowi. Przez całą naszą rozmowę pilnowałem się, aby uśmiech nie schodził mi z twarzy, stać wyprostowanemu i sprawiać możliwie jak najlepsze wrażenie. Przez następne kilka minut ojciec Lily wszystko mi wytłumaczył i oznajmił, że pierwszą zmianę zaczynam jutro o drugiej, a kończę o ósmej. To oznaczało, że po lekcjach będę miał równo kwadrans na odebranie Brian'a z przedszkola, podrzucenie go do domu i przejście kilku przecznic do baru. To zadanie zdecydowanie nie było wykonalne dla zwykłego śmiertelnika, ale od czego ma się tą wypracowaną przez lata kondycję?

Oczy Koloru MorzaTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon