Rozdział 34

2.6K 176 166
                                    

– Ja nadal uważam, że to zły pomysł – wymruczała zasępiona Annabeth, przyglądając mi się z pobłażaniem, gdy zmieniałem szpitalną koszulkę na coś, w czym mogłem wyjść poza obręb sali i wyglądać w miarę normalnie. O ile normalnie mógł wyglądać ktoś, kto dopiero kilka dni temu wstał z łóżka i nie może poruszać się szybciej niż dwie mile na godzinę. Oczywiście tak w zaokrągleniu. Nie miałem czasu ani ochoty na mierzenie swojej szybkości.

– Muszę to zrobić, inaczej nie da mi to spokoju – odparłem, przecierając zmęczone oczy. W nocy prawie w ogóle nie spałem. Wizja spotkania z moim ojczymem była przerażająca, jednak myśl o tym, że ta sprawa może wkrótce się zakończyć, była tak zachęcająca, że byłem w stanie zrobić wszystko, aby tak się stało.

Odkąd kilka dni temu ojciec poinformował mnie o wymaganiach Temidy, za cel obrałem sobie stanięcie przed Gabem nie jako kruchy, zbity chłopczyk, ale jako Perseusz Jackson, twardy i niedający się zastraszyć. Tak bardzo pragnąłem, aby to wszystko, co nam zrobił, się na nim odbiło. Planowałem nawet, jak się na nim zemszczę. Jedno było pewne, strach aż mu w pięty pójdzie.

– Zapnij rozporek – rzuciła córka Ateny, gdy wstałem z krzesła z zamiarem zrobienia czegoś z moimi włosami.

Przewróciłem teatralnie oczami i pacając lekko Ann w głowę wykonałem jej polecenie. Bycie chłopakiem perfekcjonistki nie jest szczytem luksusu, ale przynajmniej zawsze dopilnuje szczegółów, które nam, facetom, zawsze wymykają się uwadze.

Chciałem rozweselić lekko zdenerwowaną Ann, posyłając jej jedno z moich zabawnych spojrzeń, jednakże moje błaznowanie skończyło się na tym, że uderzyłem się małym palcem u nogi w kant szafki nocnej. Syknąłem głośno, opadając plecami na łóżko i przeklinając w myślach dzień, w którym mały palec u stopy zakochał się w małych, kanciastych przedmiotach i na ludziach spoczęła klątwa. Dobra, może lekko przesadziłem, ale tak już mam, gdy się czymś denerwuję.

Tak czy inaczej, Annabeth to nie rozbawiło, a jedynie zaczęła jeszcze bardziej podkurczać nogi pod siebie i bujać się na krześle. Bała się o mnie, czułem to. Właśnie z tego powodu nie mogłem zmusić jej, żeby nie towarzyszyła mi przy rozmowie z ojczymem. Posejdon kategorycznie stwierdził, że nie zostawi mnie sam na sam z tym bydlakiem i bez niego nawet nie mam prawa opuszczać Olimpu, dopóki on nie jest w Tartarze.

– Percy, mógłbyś to jeszcze przemyśleć? – zagadnęła blondynka, prostując plecy i obrzucając mnie proszącym spojrzeniem godnym małego szczeniaczka.

Pokręciłem głową i nie ociągając się, podszedłem do dziewczyny. Oparłszy się o jej kolana, ukucnąłem przed nią, jednak jak się później okazało, nie był to najlepszy pomysł, ponieważ nim zdążyłem cokolwiek do niej powiedzieć, przycisnąłem dłoń do krzyża, skąd zaczął promieniować ból, który niczym wąż oplótł całe moje plecy. Wykrzywiłem lekko twarz i mruknąłem coś pod nosem. Nie miałem pojęcia, ile jeszcze czasu moja sprawność będzie na poziomie siedemdziesięciolatka, ale z całą pewnością miałem już tego serdecznie dość.

Po kilku sekundach bezczynnego trwania w jednej pozycji ból nieco zelżał, a ja mogłem z mniejszym problemem oprzeć się o kolana Annabeth.

– To, że Asklepios dzisiaj wypuszcza cię ze szpitala, nie oznacza, że możesz uważać się za w pełni zdrowego – mruknęła córka Ateny, tym samym mnie besztając.

– Annabeth, nie jestem małym dzieckiem – odparłem, biorąc w garść jej małe, zimne dłonie. Widząc, że blondynka nie chce nic więcej dodać, pozwoliłem sobie kontynuować. – Wiem, czego chcę i nie zmienisz mojej decyzji. Czuję, że muszę to zrobić. Zrozum, nie robię tego tylko dla siebie. Gabe nie zniszczył życia tylko mi.

Oczy Koloru MorzaWo Geschichten leben. Entdecke jetzt