Rozdział 14

2.8K 162 97
                                    

Okay, jestem! Przepraszam za tak długą przerwę. Wiem, rozdział był długi, ale od dwudziestu dni nic tu nie dodawałam, więc postanowiłam, że podzielę go na dwie części ( nie zabijać, druga jeszcze nie jest napisana). Miłego czytania życzę!

OoOoOoOoOoOoOoO

Nie czekając na Chejrona wybiegłem na korytarz i puściłem się pędem w stronę drzwi, zza których dało się słyszeć krzyk. Otworzyłem je, wpadłem do środka i zobaczyłem Annabeth, która siedziała skulona na łóżku, ubejmując ramionami kolana. Podbiegłem do niej, usiadłem obok i przytuliłem do piersi. Cała dygotała.

- Już wszystko dobrze. Jesteś bezpieczna... - szepnąłem, gdy przycisnęła głowę do mojego ramienia. Zauważyłem, że Chejron obserwuje nas zza drzwi, siedząc na swoim wózku inwalidzkim. Posłał mi blady uśmiech i zostawił nas samych.

- Annabeth... - powiedziałem, odgarniając jej z twarzy lśniące, blond włosy. Odsunęła się ode mnie i objęła ramiona rękami.

- Przepraszam. Ja... - szepnęła tak cicho, że ja ledwie to usłyszałem. Miałem wyrzuty sumienia. To ja ją zaatakowałem. To przeze mnie prawie nie zginęła. Jestem cholernym, niedoszłym mordercą.

- Nie, to ja przepraszam - odpowiedziałem.

Annabeth głośno westchnęła i przetarła twarz dłońmi. Nagle niespodziewanie wstała z łóżka i stanęła nade mną.

- Musimy szykować się na misję. Im szybciej na nią wyruszymy, tym szybciej będziemy spowrotem - na jej twarzy wykwitł słaby uśmiech, gdy podała mi rękę, a ja stanąłem obok niej.

- Jesteś niemożliwa - powiedziałem. Cieszyłem się, że nie obarcza mnie winą za to, co się stało, ale... czułem, że cała ta sytuacja mocno działa jej na nerwy. A zresztą... komu nie? Chciałem mieć tę misję już za sobą, jednak myśl, że któreś z nas może nie wrócić, nie dawała mi spokoju. A co, jeżeli to będzie Annabeth?

***

Kilka godzin później poinformowaliśmy już Chejrona o tym, że jesteśmy gotowi, aby wyruszyć na kolejne mega super niebezpieczne ratowanie tego zakichanego świata. Czyli normalny dzień z życia herosa. O siódmej zarządził zebranie grupowych. Miałem jeszcze godzinę, więc poprosiłem Nico, żeby ostatni raz spróbował mnie czegoś nauczyć.

- Nie sądzisz, że to wszystko jest trochę popaprane? - zapytał syn Hadesa, gdy po raz kolejny, bezskutecznie próbowałem ożywić szkielet szczura. Jak na razie udało mi się tylko sprawić, aby poruszył ogonem, więc szło mi dość marnie.

- Wszystko jest popaprane - odpowiedziałem, nie przerywając moich wysiłków.

- Ta cała sytuacja z Tyfonem. Najpierw bogowie mówią, że go pokonali. Później on nasyła na ciebie potwory. Następnie próbuje cię kontrolować i do tego okazuje się, że twoja babka była moją siostrą.

- Jasne. Wszystko jest dziwne.

- Martwisz się?

- Misją?

- Yhy - Nico chyba znudził się patrzeniem na moje próby "ożywienia" szczura, ponieważ pstryknął palcami i kości zapadły się w ziemi.

- W zasadzie... wolałbym już iść na nią sam, niż możliwość tego, że przeze mnie Annabeth może zginąć. Sam słyszałeś przepowiednię. Najmądrzejsza z trójki jednak drogę im utrudni.

- Może... nie należy tego rozumieć dosłownie.

- Kończmy temat, nie ma ochoty o tym gadać. Mam tylko nadzieję, że tym razem nie nawalę.

Oczy Koloru MorzaDonde viven las historias. Descúbrelo ahora