Rozdział 16

2.8K 206 67
                                    

Nie miałem pojęcia, jak wyswobodzić się spod czaru tytana. Ucisk na moją wolę zniknął, dopiero gdy znalazłem się we wnętrzu góry St.Helens. Byłem całkiem sam w ponurej jaskini wydrążonej we wnętrzu wulkanu. Chociaż nikogo nie dostrzegłem, czułem, że nie jestem sam. Nie myliłem się. Już po chwili usłyszałem donośny głos wydobywający się ze wszystkich stron.

Nareszcie. Kazałeś mi na siebie czekać, Perseuszu.

Po chwili znowu poczułem tępy ból głowy. Moja ostatnia szansa, jeżeli teraz dam mu się kontrolować, później nie dam już rady wyrwać się spod jego czaru. Zacisnąłem z całej siły powieki i próbowałem zachować kontrolę nad swoim ciałem. Nie mogłem się poruszyć, ale najwyraźniej Tyfon też nie mógł zmusić mnie do żadnego ruchu.

Sam tego chciałeś, nędzny herosie. Moi podwładni się z tobą zabawią.

Ucisk na mój mózg zelżał i zobaczyłem cztery sylwetki wyłaniające się z cienia. Drakaina, Minotaur, Hydra i Chybryda. Odruchowo sięgnąłem po Orkana, jednak zanim włożyłem rękę do kieszeni, poczułem silny uścisk na nadgarstku.

- Szukałeś czegoś? - przed moimi oczami pojawiła się kobieca ręka trzymająca złoty długopis. Po chwili palce zacisnęły się na przedmiocie, po czym ten rozsypał się w pył. Odwróciłem głowę do tyłu i poczułem, że serce podskoczyło mi do gardła. Za mną stała przewyższająca mnie o co najmniej metr Kampe. Potworna kobieta z czterema nogami, z których wyrastały tysiące wężych głów.

- Czego ode mnie chcesz? - zapytałem cicho, próbując się wyrwać. Potwór jednak tylko odsłonił swoje obrzydliwe, długie kły i mocniej zacisnął palce na moim nadgarstku. Poczułem potworny ból w ręce, jakby ktoś zmiażdżył mi wszystkie kości.

- Taki mały i taki kruchy. Kochanieńki... chyba czas się zabawić - zaśmiała się. Zauważyłem, że reszta potworów otoczyła mnie ze wszystkich stron. Czułem cuchnący oddech drakainy na karku. Wiedziałem, że nie mam z nimi szans. Jednak oni nie wiedzieli czegoś innego. Choćbym miał tu umrzeć, nigdy nie zdradzę moich przyjaciół. Zrobię wszystko, żeby byli bezpieczni.

***

Z perspektywy Annabeth

- Masz?! - krzyknęłam do Clarisse, gdy podczas przedzierania się przez zatęchłe korytarze ściekowe próbowałam nie zwymiotować.

- To nie takie proste, Chase! - odkrzyknęła wkurzona córka Aresa. Nękały mnie potworne wyrzuty sumienia. To wszystko moja wina. Gdybym nie wymachiwała tą ręką jak jakaś wariatka, gdybym oddała ten naszyjnik Percy'emu... może on nie znajdowałby się teraz w miejscu, z którego zapewnie nie wyjdzie żywy. Jeżeli coś mu się stanie, to ja... ja sobie tego nie daruję. Oby Tyfon nie zdołał go nakłonić do uwolnienia siebie. Dopiero teraz docierało do mnie to, co się stało.

- Annabeth! Chodź tu - usłyszałam krzyk mojej towarzyszki. Ze łzami w oczach (częściowo z powodu tego, że znajdowałyśmy się w kanałach ściekowych, za po części z wiadomych każdemu okoliczności) starała się nie poślizgnąć na śliskiej posadzce.

- Tutaj - brunetka wskazała mi kratę znajdującą się kilka metrów przed nami. Na jej prętach zauważyłam lekko połyskujący w ciemności srebrny krążek.

- Jak my się tam dostaniemy? - zapytałam. Krata znajdowała się niedaleko, jednak odcinał ją od nas głęboki kanał wypełniony jasnobrązową cieczą.

- My? Annabeth, ty to tu wrzuciłaś. Poza tym z tego, co mi wiadomo, lubisz wodę, prawda? - w słabym świetle rzucanym przez otwory w sklepieniu zauważyłam lekko uniesione kąciki ust Clarisse.

Oczy Koloru MorzaKde žijí příběhy. Začni objevovat