Rozdział 7 - Strażnik

20.1K 1.4K 103
                                    

Korekta - √

Jeżeli znajdziecie jakiś błąd - proszę, napiszcie obok ;).


***Sam

Siedzieliśmy tak chwilę, złączeni w romantycznym uścisku. Kto by pomyślał? Jestem Betą, a ona jest Alfą, powinna mieć nade mną całkowitą kontrolę, ale akuratnie to ja ją sprawuję. Ja miałem władzę i to mi się podobało. Mogłem z nią teraz zrobić, co by mi się tylko chciało. Mogłem ją torturować moim dotykiem, doprowadzić do kolejnego spełnienia, a nawet oznaczyć. To ostatnie oczywiście odpada, chociaż w głowie wilk cały czas skandował „oznacz, oznacz, oznacz". Jakie to wkurzające! Czasami miałem taką ochotę walnąć go w ten kudłaty łeb, ale przecież nie uderzę sam siebie.

- Straciłaś nade mną władzę, Alfo - wymruczałem jej do ucha.

- Nie, ja tylko daję ci trochę wolności - wydyszała seksownym, lekko zachrypniętym głosem.

- Nie boisz się, że ci ucieknę?

- Nie, mój ty rycerzu na białym koniu - zaśmiała się.

- Chyba pomyliłaś bajki, kochanie, bo ja jestem tym złym, który nie uznaje miłości - odpowiedziałem chłodno.

Liana zaśmiała się, zupełnie nie wiedziałem, z czego. Miałem wrażenie, że to teraz ona ponownie przejmuje kontrolę.

- Jesteś zabawny, Sam. Nie zapominaj, że ci źli kręcą kobiety - wyszeptała uwodzicielsko i wstała.

Popatrzyłem na nią beznamiętnym wzrokiem. Otrzepała swoje ciuchy, poprawiła spodnie, trzepnęła włosami i skierowała się w stronę obozowiska. Westchnąłem ciężko i po krótkiej chwili poszedłem w ślad za nią.

Obozowisko... a raczej jego ruiny, jeszcze się tliły. Większość domków zawaliła się doszczętnie. Westchnąłem ciężko. Żadne dziecko nie płakało, co było naprawdę godne pochwały. Wszędzie było słychać dźwięk rozmów. Opiekunowie chodzili z kartkami w rękach i dzwonili do rodziców, aby odebrać swojej dzieci. Na uboczu stała Liana i także dzwoniła. Wytężyłem swój słuch, aby móc usłyszeć jej rozmowę.

- Z tej strony Liana, wilkołak Alfa. Dzwonię, aby powiedzieć, że nasze obozowisko zostało spalone. Dym niestety rozproszył wszelki zapach, ale chyba oboje możemy domyślić się, kto to taki. Proszę oddzwonić do mnie lub do Alfy Richarda.

Na tym skończyła się jej „rozmowa". Westchnęła ciężko i podeszła do grupki dzieci. Śmiała się z nimi i rozmawiała. Długo ją obserwowałem, a potem zaczęli zjawiać się pierwsi rodzice. To by było na tyle z obozu.

***

Zostałem wezwany przez mojego brata. Od kilku dni byłem naprawdę sfrustrowany, bo w ogóle nie widziałem się Lianą. Mój wilk jęczał i brzęczał, a mnie już od tego wszystkiego boli głowa. Ile można?!

Wszedłem do jego gabinetu, a we mnie od razu uderzył słodki zapach czekolady. Zacząłem rozglądać się nerwowo, ale nigdzie jej nie widziałem, to znaczy, że musiała być tutaj przede mną, całkiem niedawno.

- Coś się stało, Sam? - spytał mój brat, podnosząc wzrok znad jakiś dokumentów.

- Nie, nic - odpowiedziałem i usiadłem naprzeciw niego. - Czego mnie wzywałeś?

- Styx odkrył, czego chcą wampiry - Richard wygodnie oparł się o oparcie fotela.

- Co to takiego?

Wojownik AlfaWhere stories live. Discover now