Rozdział 17 - Zasadzka

16.6K 1.3K 132
                                    

Korekta - √

Jeżeli znajdziecie jakiś błąd - proszę, napiszcie obok ;).


***Sam

Wbiegliśmy do szklarni. Już z daleka wyczułem zapach Liany, więc ja prowadziłem. Na środku leżała Liana, a przed nią unosiła się jakaś flegma. Chciałem do niej podbiec, gdy wtedy z flegmy wyszedł jakiś głos, a raczej śmiech. Śmiech szaleńca. Nie spodobał mi się, ale nie tylko mnie. Z boku słyszałem jak Richard warczy.

- Jesteście słabi, wilczki. Nawet nie wiecie, w co się wpakowaliście - odezwał się cudowny głos. Był jak głos czułej matki. Kątem oka spojrzałem na resztę. Większość wilkołaków rozluźniła się. Jedynie ja i Richard staliśmy niewzruszeni.

Nabrałem powietrza. Widząc leżącą Lianę nie liczyło się kompletnie nic. Na widok jej osłabionego ciała, brała mnie taka kurwica, że miałem ochotę rozszarpać każdego. Stanąłem szerzej i warknąłem głośno w stronę tej dziwnej istoty. Coś w głębi mówiło mi, że teraz uśmiecha się przebiegle.

- Ona teraz jest moja. Nie odzyskasz jej. Już nie. Przejmę jej ciało i znów będę mogła żyć jak dawniej. Jak bogini!

- Jesteś Luna. Bogini natury - odezwał się Richard.

- Brawo, Alfo. Widzę, że nie jesteś taki głupi. To znaczy, że ze mną nie zadrzesz.

- Nie jestem głupi, przez co wiem, że ty nie jesteś taka silna i z chęcią bym cię rozszarpał - warknął Richard, a ja mu wtórowałem.

- Brać ich.

Te słowa były jak kubeł zimnej wody. Zadziałały na wszystkich. Dookoła nas pojawiła się cała armia wampirów! Wszyscy na szczęście byli wampirami najniższej klasy, ale taka liczba była naprawdę groźna.

~ Rozdzielamy się - odezwał się Richard.

Każdy z nas pobiegł w inną stroną, a zanim grupka wampirów. Ja zostałem i próbowałem rozprawić się z największą liczbą. Nie chciałem zostawiać Liany samej. Pokonałem większość z nich, gdy wtedy to dziwne światło ponownie oświetliło dosłownie wszystko. To światło miało na mnie dziwny wpływa. Wampiry odsunęły się, ale ja sam zaczynałem tracić siły. Coś było nie tak. Po chwili upadłem na ziemię i przemieniłem się. Byłem wyczerpany, nie potrafiłem przywołać mojego wilka, jakby go nie było.

- Jesteście głupcami. Jestem Luną, a wszystkie wilki słuchają swojej Luny. Za zniewagę, zostaniecie zabici, ale gdy tylko zakończy się ceremonia.

Jedynie udało mi się podnieść głowę, aby zobaczyć, jak Liana wije się nieprzyjemnie na ziemi. Cierpiała. Czułem to i oddałbym teraz wszystko, aby odebrać jej ten ból i żebym, ja go wziął i cierpiał za nią. Jednak nie byłem w stanie teraz nawet ruszyć się.

Jeszcze jaśniejszy promień został skierowany w jej stronę, a wtedy zaczęła krzyczeć. Czułem jak złość ogarnia moje ciało. Żądza mordu owładnęła mój umysł, a krzyki Liany jeszcze bardziej to potęgowały. Nie mogłem siedzieć z założonymi rękami, po prostu nie mogłem!

Krzyknąłem głośno i podniosłem się do klęczek. Usłyszałem śmiech.

- Na marne twoje próby, nędzny Beto - odezwała się zjawa.

O nie. Tego było za wiele. Jej czuły głos doprowadzał mnie do szału, który i tak osiągnął już poziom krytyczny. W moje ciało napłynęły nowe siły. Podniosłem głowę. Zdawałem sobie sprawę, że moje oczy mają kolor czerwony jak krew. Bo tylko tego teraz chciałem. Warknąłem z taką siłą, że sam się zdziwiłem, ale nie było czasu na myślenie. Wyskoczyłem do góry, przemieniając się w wilka. Wampiry oniemiałe stały i tylko patrzyły, a ja stanęłam przed Lianą i przyjąłem ten cholerny promień na siebie.

- Nie, Sam - usłyszałem jej słaby głos, a to jeszcze bardziej mnie zmotywowało.

- Nie! To nie możliwe! Jak ty to... - zaczęła bogini, ale sama nie wiedziała, co powiedzieć.

Miałem dość. Ten pierdolony promień był okropny, nie mogłem się ruszyć, ale czułem, jak coś we mnie pęka i odbiera mi siły. Ważne jednak jest to, że teraz Liana była bezpieczna. Z mojego gardła wydobył się krzyk.

Niespodziewanie wszystko minęło. Jasność zniknęła, razem z promieniem i bólem. Opadłem osłabiony na ziemię i przemieniłem się w człowieka. Niemal natychmiast poczułem słaby dotyk Liany. Przeszły mnie ciarki, ale leniwie podniosłem dłoń i położyłem ją na jej dłoni. Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się słabo.

- Sam, zrobiłeś to, aby mnie ochronić - wyszeptała, wyczułem w jej głosie rozpacz.

- Nie płacz, kochanie. Było warto.

- W ogóle, co się stało?

Oboje spojrzeliśmy w miejsce, gdzie była ta dziwna istota. Teraz jej nie było, za to na ziemi siedział przestraszony chłopiec, a konkretnie... Carlos!

- Boże, Carlos! - Liana ostatkami sił podniosła się i podeszła do przestraszonego bratanka.

Poczułem zawód i złość, że podeszła do niego, a nie martwiła się o mnie. Przecież uratowałem jej życie! Z mojego gardła wydobył się cichy warkot, ale go zignorowała.

~ I dobrze, należało ci się - oo... mój wilk łaskawie się odezwał.

Ale miał rację. Należało mi się.

***Liana

Resztkami sił podbiegłam do Carlosa. Oczywiście słyszałam warknięcie Sama, ale on sobie poradzi, a przecież ten chłopak był wstrząśnięty tym, co się stało. W ogóle jak on to zrobił, że pokonał tą całą Lunę? Przytuliłam go.

- Carlos, co ty tutaj robisz? To nie miejsce dla ciebie.

- Ale tata pojechał, więc pomyślałem, że jestem wystarczającą dorosły, aby pojechać razem z nim, w ogóle mama była zła, że ją zamknął, a ja nie mogłem znaleźć kluczy od tej piwnicy.

- Richard zamknął Carmen w piwnicy? - byłam zdziwiona. Jak on mógł zrobić coś takiego?! Co z tego, że był Alfą!? Nie miał prawa zamykać swojej mate!

- Tak, powiedział, że to dla jej bezpieczeństwa. Mama była strasznie zła.

- Jak udało ci się to pokonać?

- Ja po prostu zamknąłem pozytywkę - Carlos wyciągnął przed siebie to pudełeczko, które wcześniej wiedziałam. Boże! Jaki dzielny chłopak!

- Jesteś niesamowicie dzielny - przytuliłam go mocno do siebie. Wciąż był wstrząśnięty.

- Nie chcę wam przerywać tej słodkiej chwili, ale mamy towarzystwo - odezwał się Sam z sarkazmem w głosie.

Spojrzałam w górę. Sam podniósł się na chwiejnie. To chyba nie najlepsza chwila, aby podziwiać jego seksowny tyłeczek, prawda? No ale cóż. Był osłabiony, a wszędzie dookoła były wampiry. Wszystkie przygotowane do ataku i wiedziałam, że nie damy rady. Ja i Sam byliśmy naprawdę osłabieni, a Carlos jeszcze nie przeszedł przemiany. Byliśmy po prostu w ciemnej dupie.

Jeszcze mocniej przytuliłam do siebie Carlosa, który głośno przełknął ślinę. Chyba uświadomił sobie, co nas czeka.

Wampiry rzuciły się na nas. Przymknęłam oczy, nie chciałam widzieć tego, co właśnie ma się stać.

- Dość! - usłyszałam potężny głos, który przeszedł mnie na wylot i wywołał nieprzyjemne dreszcze.

Nawet głos Alfy nie był taki... władczy, pewny i nieznoszący sprzeciwu jak ten.

Otworzyłam pomału powieki. Ktoś stał przed Samem. Postać była wysoka i nie pozostawiała ani cienia wątpliwości, że wiedziała, co robi. Czarne włosy i ta postura. I jeszcze wampiry, które na jego widok zatrzymały się jak wryte.

Styx.

Wojownik AlfaWhere stories live. Discover now