Rozdział 27 - Wataha

19K 1.4K 65
                                    

Korekta - √

Jeżeli znajdziecie jakiś błąd - proszę, napiszcie obok ;).


***Sam

Obudziłem się w późne południe. Promienie słońca centralnie padały na moją twarz, co zapewne mnie obudziło. Leżałem na boku, a w moją pierś wtulona była Liana. Uśmiechnąłem się pod nosem na wspomnienie wczorajszej nocy, gdzie działo się bardzo dużo. Liana padła zmęczona i niemal od razu zasnęła w moich ramionach. To była naprawdę upojna noc.

Richard miał rację, to było o wiele lepsze niż ta nędzna imitacja seksu z pierwszymi lepszymi laskami. Kochanie się ze swoją mate to jest jak przygoda w kosmos. Coś niesamowitego i nie do opisania.

Pomału wygramoliłem się z łóżka, aby nie obudzić Liany. Zostawiłem ją samą i cicho spuściłem żaluzje, aby słońce jej nie obudziło. Założyłem spodnie i udałem się do kuchni, aby przyszykować śniadanie dla mojej żony. Matko, nigdy nie sądziłem, że się ustatkuję, a tu proszę. Trafiłem na swoją mate i wszystko poszło w pizdu. Pozytywnie w pizdu.

Postanowiłem zrobić śniadanie godne mojej królowej, więc wybrałem porządną porcję jajecznicy i kanapki. Nie jestem dobry w gotowaniu, ale takie rzeczy jeszcze umiem zrobić. A raczej można powiedzieć, że to są jedne z nielicznych rzeczy, które potrafię zrobić.

Jajecznicę usmażyłem na maśle, uwielbiałem ją. Wziąłem się za robienie kanapek. Byłem już w połowie, kiedy usłyszałem po lewej głośne ziewnięcie. Oho, moja żona się obudziła.

Spojrzałem na nią uśmiechnięty, ale mój uśmiech szybko zniknął. Stała oparta o framugę, ledwo przytomna, zupełnie na nago. Jej włosy były w kompletnym nieładzie, przecierała zaspane oczy. W jednej chwili znalazłem się przy niej, złapałem za ramiona i popchałem w stronę sypialni.

- Liana, tak się skała, że mam zamiar zjeść śniadanie, ale jeżeli będziesz tak chodzić, to nigdy nie wyjdziemy z sypialni - warknąłem w jej stronę.

Wilczyca zaśmiała się perfidnie. Kiedy przekroczyliśmy próg sypialni, Liana odwróciła się nagle i rzuciła mi się na szyję. Czułem, że uśmiecha się szeroko. Zagłębiła twarz w mojej szyi, gdzie było jej oznaczenie. Przejechała po nim językiem, a ja natychmiast zadrżałem. Te oznaczenia działały jak mega czułe sprawiacze przyjemności.

Nie byłem jej ani chwilę dłużny, więc wciąłem ją na ręce i rzuciłem na łóżko. Położyłem się na niej i zacząłem całować mój ślad na jej obojczyku. Jęknęła głośno.

Zszedłem z niej i udałem się do kuchni, grożąc, że nie dostanie śniadanie, jeżeli się nie ubierze. Posłuchała mnie natychmiast, gdyż zaraz przybiegła do mnie w spodenkach i topie. Uśmiechnąłem się zadowolony na jej widok i podałem talerz z jajecznicą.

Od razu wzięła się za pałaszowanie.

- Co będziemy dzisiaj robić? - spytała mnie po chwili.

- Muszę jechać do Richarda. Chce, żebym założył swoją watahę, musimy uzgodnić kilka kwestii.

- Super. Pojadę z tobą, z chęcią porozmawiam z Carmen.

- Właśnie. Bo Carmen chciała, abym zajął się Carlosem, nauczył go trochę walczyć. Będę codziennie do niego jeździł. Nie przeszkadza ci to?

- Dlaczego miałoby mi przeszkadzać? Carlos to świetny chłopak, bardzo go lubię.

- Tylko nie spoufalaj się z nim za bardzo - warknąłem mimo woli.

- Sam, Carlos to dziecko - zaśmiała się Liana.

- To szesnastoletnie dziecko. A szesnastolatki wcale nie są takie niewinne, jak się większości zdaje. Wiem to na własnym doświadczeniu.

- Ale chyba nie sądzisz, że byłabym w stanie przespać się z jakiś gówniarzem?

- Nie... To nie w twoim stylu - rzuciłem po namyśle, a ona zaśmiała się szczerze.

Po południu razem z Lianą udałem się do Richarda. Obaj zamknęliśmy się w jego gabinecie. On usiadł za swoim biurkiem, a ja naprzeciw niego w fotelu. Oparł się o swoje krzesło i spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem.

- Jak noc? - spytał wreszcie, a ja uśmiechnąłem się cwaniacko.

- Bezsenna - wypowiedziałem, a on parsknął śmiechem.

- Nie wątpię. A teraz wracając do naszej sprawy. W związku z tym, że jesteś moim bratem, postanowiłem, że odstąpię ci trochę ziemi, abyś założył swoją własną watahę. Terytorium wraz z zamieszkałymi tam wilkołakami będzie należeć do ciebie. Przydzielę ci mojego Betę, Kewina, który ci ze wszystkim pomoże, więc nie będziesz musiał się bać, że wszystko nagle spadnie na twoje ręce. Ponadto jak coś to możesz do mnie dzwonić.

- Dam radę? Początkujące watahy nie mają łatwo.

- Masz już swoją Lunę, więc twoja wataha będzie od razu naprawdę silna.

- A jeżeli chodzi oto, proponuję podpisać pomiędzy naszymi watahami dokument wieczystej zgody.

- Dobry pomysł. Następnym razem przygotujemy coś takiego - Richard sięgnął po coś do szuflady. Po chwili wyciągnął mapę i ją rozłożył na biurku. Przedstawiała ona terytoria należące do jego watahy i sąsiednie. - To będzie twoje terytorium. Mam dla ciebie przygotowanych trochę planów na dom watahy, gdzie po skończonej budowie przeprowadzisz się tam razem z Lianą i będziecie tam już mieszkać.

- Świetnie. A więc wszystko zrobione, tak?

- Tak, później podeślę ci papiery żebyś je przeczytał i podpisał.

- Dzięki, Richard. Jesteś wielki.

Wstałem i wyszedłem. Richard został w swoim gabinecie. Jako Alfa miał dużo zajęć. Ja pewnie kiedyś też będę ich tyle miał. Będę chyba najstarszym założycielem watahy. Stuka mi już czterdziestka, a przeważnie to młode Alfy zakładają nowe stada.

Zszedłem do salonu, skąd dochodziły czyjeś głosy. Było tam dużo członków stada od tych najmłodszych, do tych już najstarszych. Wśród nich najbardziej wyróżniały się fioletowe włosy Carmen, a obok niej stała Liana. Spojrzałem na moją mate i podszedłem do niej.

Na mój widok uśmiechnęła się szeroko. Wstała i ustąpiła mi miejsce, siadając mi na kolanach. Zaczepiła mnie Carmen. Doskonale zdawałem sobie sprawę, czego będzie tyczył temat.

- To jak, Sam, zdecydowałeś już, jak będzie z Carlosem.

- Tak, rozmawiałem o tym już z Lianą. Będę codziennie do was przyjeżdżał. Myślę, że zdążę nauczyć go większości ważnych rzeczy, zanim przeprowadzimy się z do nowego domu.

- Będziemy się przeprowadzać? - wtrąciła Liana.

- Tak, kochanie. Zakładam watahę i będziemy musieli przeprowadzić się do domu watahy, który już niedługo zacznie się budować.

- Super! Chcę wybrać projekt! - krzyknęła szczęśliwa.

- Nie ma problemu, kochanie - pocałowałem ją w szyję, przy okazji lekko podgryzając.

Liana jęknęła nieco głośniej, niż zamierzała, zwracając przy tym uwagę większości zebranych. Pierwsza odezwała się Carmen.

- Sam, rozumiem, że pełnia już blisko, ale nie musisz tutaj doprowadzać Liany do szaleństwa - zaśmiała się Luna.

- Przepraszam, Carmen - powiedziała cicho moja żona.

- Ależ nic się nie stało! - machnęła ręką z szerokim uśmiechem. - Richard nie był lepszy.

- W końcu jedna krew - skomentowała moja ukochana i pocałowała mnie w usta. 

Wojownik AlfaWhere stories live. Discover now