Rozdział 25 - Wielkie przygotowania

18.2K 1.4K 72
                                    

Korekta - √

Jeżeli znajdziecie jakiś błąd - proszę, napiszcie obok ;).


*** Liana

Jeżeli myślałam, że dzień mojego ślubu będzie spokojny, to zdecydowanie się przeliczyłam. I tu wcale nie chodzi oto, że się denerwuję, bo to przecież oczywiste. W końcu nie codziennie wychodzi się za miłość swojego życia (dosłownie). Myślałam raczej, że sama ubiorę na siebie suknię i się umaluję, ale naprawdę się przeliczyłam.

Carmen jeszcze tolerowałam. Była moją Luną i chciała dla mnie jak najlepiej. Już od dawna wiedziałam, że gdy w watasze są jakieś śluby, to zawsze zajmuje się ubraniem panny młodej, dlatego nie odmówiłam jej i pozwoliłam jej pomóc. Ale gdy do tego dołączyła się jeszcze Cassandra i Maria, to było już za wiele.

Ślub miał się odbyć w domu watahy. Razem z Samem postanowiliśmy, że tradycyjnie wynajmiemy jakiś lokal i tak wszystko się odbędzie, ale Richard uwziął się, że samica Alfa, która należy do jego stada, powinna wziąć ślub w domu watahy, gdyż tak będzie lepiej. Nie było mowy o sprzeciwie. Próbowałam i ja, i Sam, ale za każdym, razem kończyło się kłótnią z Richardem i wychodziło na jego.

Więc teraz siedziałam w pokoju Carmen, a dokładniej to pokoju Luny, gdzie nie miał wstępu nikt prócz Luny i zaproszonych przez nią gości. Jeszcze kobiety mogły wchodzić, ale nie było mowy o mężczyznach. Carmen wyznała mi, że jeszcze żaden mężczyzna nie przekroczył tego progu.

Wewnątrz panował wielki zgiełk... Nie. Chaos! Jeden wielki chaos, którego nie byłam w stanie ogarnąć. Każda rozmawiała ze sobą, proponowała co innego. Tak naprawdę czekały na moje reakcje, a ja nie wiedziałam, co do mnie mówią. Robiłam się coraz bardziej zła.

- Dość! - krzyknęłam głosem Alfy.

Wszystkie zatrzymały się, jak stały i spojrzały na mnie zdziwione. Oddychałam głęboko, aż wreszcie wzięłam wdech i uspokoiłam się, ale nie miałam zamiaru stracić stanowczości.

- Dziewczyny, to mój ślub i ja chcę decydować, co założę. Już mam obmyślone, więc Maria poszukaj wsuwek z tymi niebieskimi perłami, będą podkreślać moje oczy. Ty, Cass, znajdź naszyjnik z niebieskim diamentem i kolczyki do kompletu. Powinny być w mojej kosmetyczce, a wsuwki w torbie. Carmen, ty... - już chciałam powiedzieć, co ma robić, ale w ostatniej chwili powstrzymałam się. Dziewczyny wykonały swoje plecenia.

Spaliłam buraka, że właśnie miałam zacząć rozkazywać mojej Lunie. Ale ja jestem głupia!

- No? Co mam zrobić? - spytała, uśmiechając się do mnie promiennie.

Otworzyłam szeroko oczy.

- Wybacz, ale jesteś moją Luną, ja nie mogę...

Wampirzyca podeszła do mnie pomału. Chwyciła moją twarz w swoje delikatne, matczyne dłonie i pocałowała mnie w czoło. Poczułam jak ciepło rozlewa się po moim ciele i dociera do serca. To było ciepło matczynej miłości. Straciłam mamę, jak miałam siedemnaście lat, więc teraz bardzo mi jej brakowało. Carmen mi ją zastępowała. Byłam jej za to wdzięczna. Także się do niej uśmiechnęłam.

- Pomożesz założyć mi suknię? - spytałam cicho.

Nie odpowiedziała mi słowami, tylko jeszcze szerszym uśmiechem. Podeszła do szafy, gdzie na wieszaku wisiała biała suknia. Pomogła przebić się przez materiał i po chwili miałam ją już na sobie. Carmen była ode mnie niższa, ale jak już kiedyś mówiłam, nie przeszkadzało mi to. Biła od niej aura, przez którą to ja czułam się niższa.

Nucąc coś pod nosem, chodziła dookoła mnie i poprawiała materiał. Stałam nieruchomo i patrzyłam się przed siebie. Po chwili skończyła. Akuratnie przyszły dziewczyny. Delikatnie usiadłam na krześle. Założyły mi naszyjnik i kolczyki. Zaczęły bawić się moimi włosami. Cassandra od razu dopadła się do stanowiska i nie dopuściła nikogo. Nic dziwnego. Była fryzjerką, więc znała się najlepiej na tym. Rozczesała moje włosy i ułożyła pięknego koka. Do tego wpięła w nie białe wsuwki z niebieskimi perełkami. Czułam się jak księżniczka.

Po skończonej operacji włosów, nadszedł czas na makijaż. Od razu powiedziałam, że ma być delikatny, ledwo widoczny. Carmen i Maria spojrzały na siebie i uśmiechnęły szeroko. Podeszły do mnie, odsuwając Cass i chwyciły przyrządy do makijażu. Westchnęłam cicho, ale ostatecznie oddałam im się i czekałam na rezultat. Co chwilę szeptały do siebie, za co byłam im bardzo wdzięczna, bo potrzebowałam teraz ciszy. Musiałam poukładać myśli i uspokoić nerwy. Jeszcze chwilę i będą Lianą Wooder. Coś niesamowitego.

Moją twarz smyrały pędzle, waciki i inne gadżety. Jednak nie ruszyłam się ani na milimetr.

- Gotowe - oznajmiła Maria, a ja otworzyłam oczy.

Spojrzałam w lustro. Było cudownie! Ledwo widoczny cień do powiek, błyszczyk na ustach i oczywiście jakiś fluid, bo jakże inaczej. Przynajmniej na kamerze nie będę się świecić. Chyba oto im chodziło.

Wstałam, wygładziłam jeszcze suknię. To chyba z nerwów. Spojrzałam na wszystkie i uśmiechnęła się delikatnie. Bałam się jak cholera.

Pierwsza zareagowała Carmen i mnie przytuliła mocno. Potem dołączyła się Maria i Cass. Całej trójce byłam niezwykle wdzięczna za ich pomoc i dobre rady. Byłam już gotowa na najważniejszy i najpiękniejszy dzień w moim życiu.

Wzięłam wdech i drzwi otworzyły się. Byłam wystarczająco wysoka, więc na nogach miałam po prostu białe baletki, które mieniły się srebrnym blaskiem. Szłam cicho, gdy z boku usłyszałam znaczące chrząknięcie. Odwróciłam głowę i ujrzałam starszego mężczyznę w granatowym garniturze. Patrzył na mnie niebieskimi oczami, w których tańczyły iskierki. Mimo swojej starej twarzy, biła od niego sympatia i troska.

Pisnęłam szczęśliwa i rzuciłam się na mężczyznę. Ten objął mnie i okręcił dookoła własnej osi. Mój tata.

- Tatusiu! Jak dobrze cię widzieć! - wtuliłam się w niego mocno.

- Ciebie jeszcze bardziej, słońce. Nie mogę uwierzyć, że moja mała Liana wychodzi za mąż.

- Aż taka mała nie jestem. Już prawie stuka mi trzydziestka - zaśmiałam się.

- Wyglądasz na dwadzieścia - pocałował mnie delikatnie w czoło, aby niczego nie zepsuć. - Mama byłaby z ciebie dumna.

- Wiem. Dlatego dzisiejszego dnia będę rozpromieniona i szczęśliwa, a nie smutna, że jej tutaj nie ma.

- Ależ ona zawsze jest. Masz ją tutaj - wskazał moją pierś, gdzie znajdowało się serce. Zachichotałam.

- Zastanawiam się, co było wcześniej. Ten tekst w telewizji, czy może pierwsze wyleciał z twoich ust.

- A myślisz, że skąd jacyś scenarzyści wzięliby taki piękny cytat? Oczywiście, że to ja jestem twórcą - ojciec wypiął dumnie pierś. Zaśmiałam się. Kłamca.

Naszą rozmowę przerwały dzwony, które miały obwieścić początek ceremonii. Serce podeszło mi do gardła i biło tak szybko, że momentami zastanawiam się, kto dodał gazu temu silnikowi w mojej piersi. Spojrzałam na tatę. Uśmiechał się do mnie i wyciągnął ramię.

- Chyba najwyższy czas zacząć.

- Chyba tak - wymamrotałam i dałam się zaprowadzić na zewnątrz, gdzie miała obyć się ceremonia.

W przeciwieństwie do ślubu Carmen i Richarda, wszystko odbywało się na zewnątrz. Z powodu ładnej pogody i rześkiego powietrza. Na trawie rozłożono białe namioty, a w nich stoły, które już czekały na przybycie gości.

Zapowiada się wspaniały dzień. 

Wojownik AlfaWhere stories live. Discover now