Rozdział 28 - Pierwszy trening

18.6K 1.3K 54
                                    

Korekta - √

Jeżeli znajdziecie jakiś błąd - proszę, napiszcie obok ;).


***Liana

- Zostaniecie na obiedzie? - spytała Luna, a ja ochoczo zgodziłam się. Sam spojrzał na mnie lekko zdegustowany, pewnie chciał na obiad coś więcej niż tylko kawałek mięsa, ale niestety ma pecha.

Przenieśliśmy się wszyscy do jadalni, gdzie mieliśmy zjeść obiad. Carmen usiadła na głównym miejscu, u szczytu stołu, gdzie zawsze zasiada Alfa z Luną. Ja razem z Samem usiedliśmy gdzieś w środku, ale Carmen chwyciła mnie za rękę i pociągnęła niemal na sam szczyt. Usiadłam w jej sąsiedztwie.

Rozgadałyśmy się o dzieciach i przyszłości. Niespodziewanie poczułam czyjeś ręce na moich biodrach. Doskonale wiedziałam, czyje to dłonie, bo zaraz poczułam przyjemne dreszcze. Poszybowałam w górę i zanim się zorientowała, siedziałam na kolanach Sama. Spojrzałam na niego z naburmuszoną miną.

- Czy nawet podczas posiłku mam siedzieć ci na nogach, jak mała dziewczynka?

- Przyzwyczajaj się, moja mała dziewczynko - zaśmiał się, a ja nie potrafiłam dłużej udawać oburzonej i także się zaśmiałam.

Chwilę później podano do stołu. Wszyscy dostali wielkie talerze z dwoma, wielkimi schabowymi, ziemniakami i surówką. Kiedy tylko chciałam sięgnąć po widelec, Sam mi go odtrącił. Spojrzałam na niego zdziwiona. Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo i zabrał się za swoje jedzenie. Jednak zamiast do swojej buzi, skierował widelec do mojej. Przez chwilę patrzyłam się na niego zmieszana, ale wreszcie otworzyłam buzię i zjadłam z jego widelca. Czułam, jak moje policzki robią się czerwone. Przecież doskonale wiedziałam, co to znaczy, ale tego już prawie nikt nie używa. Spojrzałam na Carmen, a ona uśmiechnęła się do mnie szeroko.

Kiedy przełknęłam, spojrzałam to na nią, to na Richarda. Carmen pokręciła głową.

- Wampiry nie znoszą, kiedy się je karmi, więc Richard odpuścił sobie - zaśmiała się cicho, a ja pokiwałam głową.

Otworzyłam buzię i dostałam kolejny kawałek mięsa.

Pod wieczór Sam poszedł z Carlosem poćwiczyć. Zrobili sobie trening na dworze. Razem z Luną siedziałam pod drzewem. Patrzyłyśmy, jak Sam znęca się nad Carlosem. Muszę przyznać, że wyglądało to naprawdę komicznie. Carlos był naprawdę wysportowanym chłopcem, miał kondycję i wszystkie niezbędne składniki do tego, aby zostać wielkim wojownikiem, ale niestety nigdy nie ćwiczył, a Sam raczej nie był cierpliwym nauczycielem. Zaśmiałam się, kiedy za karę kazał mu robić dodatkowe ćwiczenia.

Carmen podzielała mój entuzjazm. Podobało mi się to, że nie miała obsesji na punkcie swojego syna, jak niektóre matki. Nie ruszał jej widok nawet wtedy, kiedy Sam trzepał Carlosa po głowie, aby ten w odpowiedni sposób trzymał ręce w gardzie.

- Carlos będzie wspaniałym wodzem - powiedziałam bardziej do siebie, niżeli do Carmen.

- Skąd ta pewność? Jak na razie tego nie widać.

- Jak to nie widać? Bycie wodzem to nie tylko mięśnie, ale także rozum. Patrz na niego. Jest sprytny. Szuka rozwiązań, nawet jeżeli nie zna się na tej technice walki. To niesamowite, co dzieje się w jego umyśle. Zauważyłam to już na obozie.

- Oczywiście. Przecież Carlos wszystkie pozytywne cechy odziedziczył po mnie - odpowiedziała z dumą Carmen. - Jeżeli ma wady. To są to geny Richarda, ja już to mu powiedziałam.

- Szczerość to podstawa.

- Twoje dzieci też będą wspaniałe.

- Nie wątpię. Będziemy mieli całą zgraję. Trójka to już jest takie naprawdę minimum. A ty nie chciałaś mieć więcej dzieci?

- Niestety, ale wampiry posiadają ograniczenie. Ja już wykorzystałam, więc nie mogę mieć więcej.

- Rozumiem. Na szczęście wilkołaki nie mają czegoś takiego.

- Ja się cieszę, że wampiry mają takie coś, inaczej prawie osiemdziesiąt procent społeczeństwa to byłyby wampiry.

- Nie będę negować twojego słowa.

- Dobra, Carlos. Koniec na dzisiaj - usłyszałam głos Sama.

Carlos westchnął uszczęśliwiony. Wyglądał na naprawdę padniętego, ale nie dziwię się. Wiem, na ile stać Sama, przekonałam się o tym poprzedniej nocy i teraz pewnie też się przekonam.

Mój mąż podszedł do mnie i pocałował mnie zachłannie.

- Jedziemy do domu? - wyszeptał mi do ucha.

- Mhm - zamruczałam do jego ucha i dałam się porwać w jego objęcia. 

Wojownik AlfaWhere stories live. Discover now