Rozdział 12 - akt desperacji

749 103 8
                                    

Odłożyłam nożyczki i nerwowo zaczęłam błądzić wzrokiem po reszcie szafki. Chwyciłam za szczotkę, która była najprawdopodobniej Aaliyah i zaczęłam powoli jeździć nią po włosach. Po krótkiej chwili wzięłam znów nożyczki i jednym cięciem ścięłam włosy. Teraz były juz tylko do ramion. Rzuciłam nożyczkami w kąt i kucnęłam na podłodze. Moja chwila lekkomyślności zawsze dawała mi w kość, ale teraz, kiedy wiem, że to naprawdę może się dla mnie źle skończyć jeżeli tutaj zostanę... Wstałam lekko i spojrzałam jednym okiem na moje odbicie. Kiedy zobaczyłam jak wyglądam chciałam zapaść się pod ziemie. Zostawiając ścięte włosy i nożyczki rzucone w kącie wybiegłam z łazienki.
Akurat wpadłam na Shawna, który widząc mnie najprawdopodobniej się załamał.

- Claire? - spytał z niedowierzaniem - coś ty zrobiła?

- Nie widać? - syknęłam - mam słabe nerwy, to moja lekkomyślność. Wybacz.

- Dziewczyno... Przynajmniej są równo ścięte. Nie będę o resztę dopytywać, zrobiłaś co chciałaś, ale serio wyglądasz gorzej niż wcześniej - uśmiechnął się i dokończył cicho - żartuje. Ty zawsze jesteś piękna.

- Jasne... - odpowiedziałam i ruszyłam w stronę "mojego pokoju".

- Poczekaj - złapał mnie za rękę - czy teraz po tym akcie desperacji mogłabyś zgodzić się na przeprowadzkę?

- Daj mi się zastanowić. Proszę, nie naciskaj - westchnęłam i odrzuciłam jego rękę - a teraz pójdę do siebie.

*Tydzień później*

Przez ten czas, kiedy spędziłam ponad tydzień w jednym domu z Shawnem i Aaliyah, która wróciła do domu po dwóch dniach mogę powiedzieć tyle, że żyje mi się coraz lepiej. Aaliyah nadal co prawda mnie nie zaakceptowała, ale nie daje mi tego tak bardzo poznać po sobie. Unika mnie i to jest najważniejsze. Moje włosy to nadal istny koszmar. Każdego wieczoru żałuje, że to zrobiłam. Kochałam moje brązowe włosy do łokci, a teraz chyba muszę je pofarbować, bo brąz i krótkie włosy do mnie nie pasują.
Shawn często wychodzi z domu i wraca zadyszany. Jestem świadoma tego, ze goniła go wtedy policja i przed nimi uciekał. Nadal zabija kolejnych i niewinnych przechodniów. Rozmawiamy dużo więcej niż ostatnimi czasami, kiedy to wszystko  zaczynało. Jestem świadoma tego, że w każdej chwili mogę mu się znudzić i może mnie zabić. Jakoś muszę żyć z tą pewnością.
Od poczatku, kiedy tu przebywam nie miałam żadnego kontaktu z rodzicami. Czasami o to pokłóciłam się z Shawnem. Nie dostaje od nich żadnych SMS-ów. Tak jakby w ogóle o mnie zapomnieli i nie martwili się o mnie.
Mam też zakazane słuchanie radia, czy oglądania telewizji, a o wyjściu z domu już nie wspomnę. Ciężko mi się żyje w tych warunkach, ale nie mam wyboru. Obiecywałam Shawnowi, że go nie opuszczę. Chociaż jak teraz na to spojrzę, to nie widzę sensu trzymania mnie tutaj bo i tak Shawn nie zostanie złapany. Jest na to zbyt mądry i sprytny.

Aktualnie miałam zamiar pójść po cichym dniu w którym się pokłóciliśmy do Shawna, bo chce w końcu spotkać się z rodzicami. Zupełnie jak stare małżeństwo.
Wyszłam cicho z mojego pokoju w którym przebywam najwięcej czasu i do którego się juz całkowicie przyzwyczaiłam. Pokierowałam się do kuchni w której siedział Shawn cicho robiąc coś w telefonie.

- Shawn? - spytałam niepewnie - możemy porozmawiać?

- Oo, odezwałaś się - parsknął śmiechem - słucham Cię.

- Czy teraz, kiedy jesteś już pewny co do mnie, możesz mi pozwolić pojechać do rodziców?

- Eh... -Zastanawiał się chwilę. Miałam jednak dobre przeczucia - dobrze.

- Serio!? -krzyknęłam i ze szczęścia rzuciłam mu się na szyję - jeju, kocham Cię!

- Ja Ciebie tez -szepnął cicho. Miałam nadzieję, że się przesłyszałam - żartowałem.

- Ty idioto! Wystraszyłeś mnie - uderzyłam go lekko w ramię.

- A co? To takie straszne, że mógłbym się w Tobie zakochać? - uniósł jedną brew.

-Nie straszne, ale... Dziwne.

-Jak wolisz - westchnął - wracając. Możesz iść do rodziców pod jednym warunkiem.

-Jakim? - spytałam zdziwiona - zawieziesz mnie tam?

-Tak  -powiedział uśmiechając się jednocześnie - pod żadnym innym warunkiem, tylko to.

- Żartujesz chyba...

- Dlaczego? - widziałam, że lekko posmutniał. Po tych dniach kłótni ja nadal mu wbijam nóż w serce. Chociaż on to robił wiele razy.

- Bo ja się z Tobą boję jeździć. Nie raz uciekałeś przed policją a teraz masz mnie wieść do domu? Śmieszne - skrzyżowałam ręce i spojrzałam ostrym wzrokiem na Shawna.

- A jeżeli obiecam Ci, że nie będę jechał więcej niż sto kilometrów na godzinę to się zgodzisz? -podniósł jedną brew.

- Osiemdziesiąt - prychnęłam, na co Mendes lekko się uśmiechnął.

- Zgoda. To kiedy jedziemy?

- Teraz.

Po pięciu minutach byliśmy już w samochodzie. Pierwszy raz tak naprawdę jechałam po tym mieście od tygodnia. Wcześniej nawet nie wiedziałam, czy nie jestem zamknięta w piwnicy. Fakt, że zaraz zobaczę rodziców i będę mogła z nimi przez chwilę pogadać, i wyjaśnić parę rzeczy był satysfakcjonujący.
Minęło kilkanaście minut a my byliśmy już na miejscu. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Spojrzałam na ruiny budynku, który najprawdopodobniej był moim domem.

- S..S..Shawn? - spojrzałam na niego ze łzami w oczach - n..nie pomyliłeś adresów?

- O cholera -odpowiedział spoglądając na spalony dom - co tu się stało?

- Ty się mnie pytasz?! - syknęłam - Jezu, gdzie są moi rodzice?

- Claire, spokojnie... Zaraz to wyja...

Chciał mnie uspokoić, ale w tym samym czasie wybiegłam z samochodu prosto do ruin. Rzuciłam się na kolana przed spalonymi ścianami, podłogą i całym moim dzieciństwem. Łzy zaczęły coraz bardziej lać się z moich oczu.
Słyszałam jak Shawn wysiada z samochodu i idzie w moim kierunku. Nie chciałam teraz z nikim gadać, tym bardziej z nim. On może znać osobę, która to zrobiła. To jest jego broszka, może to byli jego koledzy... Świadomość, że gdybym się wyprowadziła z rodzicami na samym początku tego wszystkiego nie będzie mogła dać mi spać przez najbliższy miesiąc...

- Claire, proszę Cię, wstań - Shawn podszedł do mnie i chciał podnieść, ale odrzuciłam go.

- Daj mi spokój, błagam... - czułam jak głowa mi pęka z bólu, ale teraz został mi tylko płacz.

- Możemy sprawdzić, czy gdzieś przypadkiem nie ma Twoich rodziców - przeszedł obok mnie i uklękł naprzeciw - w szpitalach, w innym domu, albo u Twojej rodziny...

- Ostatecznie w kostnicy, albo już na cmentarzu - podniosłam głowę i na niego spojrzałam - jedziemy do wszystkich szpitali w okolicy. W tej chwili.

Calmly Princess |S.M.  (1&2)Where stories live. Discover now