Rozdział 25 - nie jestem taki

564 85 28
                                    

Shawn's POV

*Kilka dni później*

Minął tydzień od mojego siedzenia w więzieniu, a wyjście na świeże powietrze chyba nie jest mi dane. Przez siedem dni siedziałem tylko i wyłącznie w celi, podczas gdy Noah wyszedł już trzy razy i przewietrzył dupę. Ochroniarze unikają mnie jak ognia, ale jednocześnie zmierzają mnie wzrokiem przy najbliższej okazji. Nie przytłacza mnie to, wręcz przeciwnie. Wiem, że mam nad nimi władzę, nawet jeśli jest na odwrót. 

Jednak po tych kilku dniach w końcu odezwał się do mnie ochroniarz. Zdziwiło mnie to nawet.

- Cześć, księciuniu - prychnął i otworzył mój dostęp do wolności - idziesz na przechadzkę, ale nawet nie próbuj uciekać, bo zastrzelą Cię przy pierwszej lepszej okazji.

- Spokojna Twoja rozczochrana - uśmiechnąłem się szyderczo - będziesz smażył się w piekle i to bez mojej pomocy, po co mam uciekać?

- Nie pierdol - podszedł do mnie i zakuł w kajdanki, nie wiem po co. Zaraz i tak będzie musiał mnie rozkuć bo będę chadzał niczym owieczka po polu - idziemy.

Chwilę później byłem już na "dziale wolności". Wzrok wszystkich więźniów, którzy pierwszy raz zobaczyli piosenkarza-więźnia był... ekscytujący? Nie wiem jak opisać to uczucie, bo było niepowtarzalne.
Rozkuli mnie, a następnie mogłem robić to co mi się żywnie podoba. Chociaż nie do końca to robiłem.

Zauważyłem, że w moim kierunku idzie grupka chyba wrogo nastawionych do mnie gostków. Nie bałem się, zbyt dużo przeżyłem w moim marnym życiu, żeby się ich bać.

- Cześć - powiedział jeden z nich stając naprzeciw mnie - Mendes.

- Gratuluje spostrzegawczości - odgryzłem mu się, ale nie zobaczyłem złości w jego oczach.

- Co tak ostro? - Zaśmiał się, przez co byłem lekko zdezorientowany - my chcemy się zaprzyjaźnić, a Ty wyskakujesz do nas ze złością.

- Nie szukam przyjaciół, ani wrogów.

- A szkoda - powiedział drugi podchodząc do pierwszego - przydałby się nam w naszej grupce taki ktoś jak Ty.

- Takich osób jak ja jest tutaj pełno, szukajcie dalej - odpowiedziałem obojętnie. Nie chciałem nikogo poznawać w więzieniu, chociaż ktoś musiał mi pomóc stąd uciec.

- Mendes, nie bądź cipa - wtrącił się pierwszy, który jak zgaduje był "szefem gangu" - mogę dać sobie rękę uciąć, że będziesz chciał stąd uciec, nieprawdaż?

- Nawet jeśli to co? 

- To, że albo zabierzesz nas ze sobą, albo wydamy Cię do ochroniarzy i zamkną Cię niczym popapranego świra w pokoju bez okien i przedmiotów.

- Co proszę? - wiedziałem, że muszę znaleźć kogoś kto mi pomoże, ale nie pierwszych lepszych kolesi, którzy będą mnie szantażować, żeby się stąd wydostać - każdy dba o swoją dupę, więc czego ode mnie oczekujesz?

- Mam powtórzyć? - teraz już zauważyłem gniew na całej jego twarzy - uciekamy stąd, a Ty będziesz za to odpowiedzialny.

- Skąd wiesz, że chce stąd uciec? - brnąłem w to, mimo że nie byłem do końca pewny swojej wygranej - może będę chciał zostać, odsiedzieć parę lat i wyjść za dobre sprawowanie?

- Ty? Dobre sprawowanie? - cała jego grupka wybuchnęła sarkastycznym śmiechem, na co odwróciłem się i odszedłem w swoją stronę.

Nie gonili mnie, nie szli za mną, po prostu mieli mnie gdzieś. Nie miałem pojęcia o co im chodzi i po co w ogóle starają się o sztuczną atencję, ale nie znajdą jej u mnie. Usiadłem na jednej z wolnych ławek i zacząłem wpatrywać się w niebo. Przypomniałem sobie o Claire i jej sztucznym koledze. Ona miała mi w tym wszystkim pomóc, miała mnie nie zostawić... nie wyszło. Nie chciałbym cofnąć czasu, bo spędzenie z nią dwóch tygodni to było najlepszą rzeczą, która spotkała mnie przez ostatnie lata. Nadal nie mam wyrzutów sumienia przez zabicie jej rodziców, choć czasami powoli zaczynają mnie dręczyć, ale zbyt przyzwyczajony jestem do tych spraw, żebym jakkolwiek się tym przejął. Myślałem nawet o jakiejś przyszłości z Claire - jaka by ona nie była, zawsze bym traktował ją najlepiej jak potrafię. Może i jest to niemożliwe, ale te chwile, które razem spędziliśmy sprawiły, że zacząłem czuć do niej coś, co nigdy do nikogo nie czułem. Myślę, że nawet jest to miłość większa niż do moich rodziców, którzy po prostu już o mnie zapomnieli. Zapomnieli na amen. 

Koszmary związane z ich śmiercią powoli przestają mnie dręczyć, ale czasami widzę ich twarze, które patrzą na mnie z uśmiechem i politowaniem, jak gdyby nic się nie stało. Coraz częściej myślę też, czy gdybym urodził się dzień, albo nawet godzinę później to czy to zmieniłoby jakoś bieg wydarzeń. Nie wiem czy takie prawdopodobieństwo nawet istnieje, ale gdybym mógł mieć dzieci z Claire, poważniej rozmyślałbym nad ich wychowywaniem. Szkoda tylko, że nie będę miał takiej szansy, bo ona ma tego całego kolegę i jeżeli się stąd nie wydostanę, to nie mam pojęcia co z nimi będzie. 

Jeżeli dowiem się, że on chociaż w najmniejszym stopniu ją tknął, podniósł na nią rękę, albo skrzywdził psychicznie, lub fizycznie... zabije go. Po prostu znajdę jego adres i nie myśląc logicznie pójdę i go zajebie. Nikt nie może dotykać mojej księżniczki, bo ona jest tylko moja. Może i mam przeszłość mordercy, może i nigdy się nie zmienię, i będę nadal tym samym psychopatą co jestem teraz. Ale nie mogę zaprzepaścić dziewczyny, która miała ze mną zostać. 

Z myślenia przerwał mi ochroniarz, który podchodząc do mnie strzelił mnie po pysku, żebym przestał myśleć o niebieskich migdałach.

- Koniec wolności, wracasz do siebie - krzyknął półgłosem i obezwładniając mnie zapiął kajdanki. 

Nie miałem pojęcia, po co mnie obezwładniał, skoro nawet się nie odezwałem, co dopiero rzucałem. Jednak zrozumiałem w jakim więzieniu jestem i o jakim rygorze. Zaprowadził mnie do celi, a następnie zamykając mnie znów z Noah uśmiechnął się arogancko. Chyba sprawiało mu przyjemność to, że mógł patrzeć na moją porażkę. Tak samo cieszy się z tego, jak z faktu, że traktuje mnie jak psa. 

Aż ciekawość mnie złapała i zacząłem myśleć, jak wyglądałby błagający na kolanach o litość, kiedy wbijam mu dziesięć rodzai noży w różne części ciała. 

Ten widok w mojej głowie poprawił mi resztę dnia. 

Tak, jestem pojebany.




Calmly Princess |S.M.  (1&2)Where stories live. Discover now