Rozdział pierwszy

647 76 20
                                    

Z trudem otwiera powieki. Mimo zasuniętych zasłon krzywi się i przykłada dłonie do twarzy, kryjąc się przed światłem. Jak co rano boli ją głowa i jak co rano nie ma najmniejszej ochoty, by iść do pracy. Siada ociężale, a następnie rzuca okiem na zegarek. Cholera jasna. Spóźniła się. Przez chwilę szamocze się z kołdrą i próbuje wcisnąć na nogi rajstopy, i dopiero kiedy niezdarnie upada na podłogę, uświadamia sobie, że jest sobota. Wzdycha, rozmasowując obolały piszczel. I tak już nie zaśnie.

Na oślep sięga po klapki, które pamiętają jeszcze drogie posadzki apartamentu rodziców, a potem rusza do kuchni. W myślach chwali się za to, że wreszcie zrobiła porządne zakupy i nie zacznie kolejnego dnia jedynie szklanką wody z kranu. Odgarnia z twarzy przydługie już włosy i zaczyna przygotowywać śniadanie.

Lubi to robić. Kiedy jeszcze ojciec Pansy żył, a ona mieszkała w otoczeniu luksusów, zawsze dostawała gotowe posiłki, które wyglądały na talerzach tak ładnie, że nie chciała ich jeść. Teraz wszystko smakuje inaczej. Sama łączy składniki jak puzzle i sama później je przy małym stoliku, patrząc tępo w okno. Czasami wspomina śniadania z Harrym. A może nawet codziennie.

Pamięta jak raz... Karci się za to. Szczypie wnętrze dłoni. Nie chce nic pamiętać. Wspomnienia bolą i choć są barwniejsze od jej szarej codzienności, sprawiają tylko, że Pansy znów zamyka się w sobie, kuli i przesypia całe dnie. Dlatego nabiera do szklanki zimnej wody i ochlapuje nią twarz. Krzywi się. Ale czuje, że jest lepiej. Osusza ręce ścierką, a potem siada i bezmyślnie nadgryza kanapkę.

Gdy później pije kawę, przypomina sobie, że matka zaprosiła ją dzisiaj na herbatę. Odmawiała już tyle razy i zawsze łgała jak najęta, więc musi iść. Wysłucha kazania, pokiwa głową i nie będzie żałować resztek drogich trunków i ciastek, a potem wyjdzie z pełnym żołądkiem, zapominając wszystko, co mówiła matka. Brzmi jak świetnie spędzone popołudnie.

Pansy wzdycha — ostatnio robi to nad wyraz często, wstaje i stawia pusty kubek na blacie. Przeciąga się, ziewa i rusza do łazienki.

Unika patrzenia w lustro. Najchętniej zdjęłaby je ze ściany i schowała na dnie szafy, ale uważa, że to byłaby przesada. Fanaberia. Dziwactwo. Dlatego tylko spuszcza wzrok i niemal w biegu wchodzi pod prysznic. Gwałtownie zamyka pół przezroczyste drzwiczki i odkręca wodę.

Z ulgą wita na swej skórze gorące krople. Przymyka oczy i pierwszy raz od kilku godzin czuje, że może wziąć głęboki oddech. Kojarzy jej się to z deszczem. Ma w sobie tę samą wolność, co wczoraj i tą samą chwilową pustkę, która jest wybawieniem. Prysznic różni się od długich, wymyślnych kąpieli w przestronnej, jasnej łazience. Pansy to nie przeszkadza. Ta prostota jej odpowiada. Ostatnio polubiła się z prostymi rzeczami.

Stojąc kilka minut później na małym dywaniku i energicznie wycierając się ręcznikiem, zaczyna żałować, że tak szybko zakręciła wodę i wróciła do codzienności. Mogłaby tu spędzić cały dzień — w kłębach pary, z szumem w uszach. Nie chce przyznawać tego przed sobą, ale ma wrażenie, jakby podczas kąpieli znajdowała się w wyjątkowo przytulnej bańce mydlanej. Uwielbia ten stan. Uwielbia nie istnieć dla nikogo, a przede wszystkim dla siebie.

Narzuca na ramiona szlafrok, mocno zawiązuje go w pasie i rusza ku pospolitości.

Może tym razem nie przegra dnia.

Kilka godzin dzielących Pansy od spotkania z matką mija wyjątkowo szybko. Z niechęcią odkłada książkę na stolik, a potem podchodzi do szafy i zaczyna przeglądać ubrania wiszące na wieszakach. Krzywiąc się, wyciąga elegancką sukienkę w kolorze miodu, którą kupiła rok temu. Nie wie, co ją do tego podkusiło, ale przynajmniej teraz jej się przyda. Nie chce sięgać po inne — przywołują zbyt dużo wspomnień. Może niedługo je sprzeda.

Spacer w pokrzywach [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now