Rozdział trzydziesty szósty

182 30 7
                                    

Coraz częściej przyjmuje zaproszenia od Regulusa i coraz częściej czuje się przy nim tak swobodnie, że potrafi zapomnieć o pracy, matce, Harrym, rozkoszując się winem oraz pocałunkami.

Nie za bardzo wie, jak określić ich relację. Musi przyznać, że trochę ją to trapi. Szufladki poniekąd ją uspokajają — oferują pozorne poczucie kontroli oraz stabilności, które bardzo pociąga Pansy. I może dlatego mimowolnie garnie się do Blacka. Wprawdzie nie odkrył jeszcze wielu kart, ale jego zachowanie, gesty, słowa wystarczą Parkinson. Podoba jej się, że ma ramię, na którym może złożyć głowę wieczorem, że istnieje ktoś, kto roztacza swoje opiekuńcze skrzydła i całuje na powitanie w policzek.

Jest świadoma, że wykracza to trochę poza jej oczekiwania. Wątpi, czy dobrzy znajomi obdarzają się pocałunkami, chodzą na kolacje i czy wszyscy wokół biorą ich za parę. Nie zdefiniowali tego, co ich łączy, a Pansy wie, że musi z nim jak najszybciej o tym porozmawiać, ale już kilka razy lęk odebrał jej mowę. Gdy tylko przysuwał swoją twarz do jej i ujmował delikatnie nadgarstek, zapominała o wszystkim, co chciała rzec.

Lubi sposób, w jaki ją traktuje. Nie naciska, a zarazem prowadzi, zatuszowując tak dokładnie swe wady, że Pansy już jakiś czas temu straciła czujność. W niektórych momentach uświadamia sobie, że nie powinna, musi nadal być ostrożna i uważna, jednak szybko o tym zapomina. Tak jest łatwiej, a ostatnio coraz częściej wybiera łatwiejsze wyjście z sytuacji. Zmęczyła się cierpkością i plecami uginającymi się od ciężaru, którego nie potrafi dosięgnąć. Ufa ujmującemu uśmiechowi Regulusa, bo przestała ufać sobie samej.

Nadal myśli o Harrym. Przyłapuje się na tym, że w pracy szuka go wzrokiem i jest niemile zaskoczona, kiedy go nie dostrzega, a zarazem zirytowana własnym zachowaniem. Nie powinna tego robić — przez wzgląd na Regulusa i wspomnienia.

Czasami, gdy nie może spać i wpatruje się tępo w ścianę, ma wrażenie, że nie pamięta nawet, o co tak właściwie się pokłócili. Rano jednak wszystko wraca, a ona jest tak zawstydzona, że ma ochotę zostać cały dzień w łóżku.

Ale nie zostaje. Robi sobie herbatę i wychodzi na taras, by ukradkiem zapalić, a potem w niezapiętym płaszczu rusza do pracy, w nadziei na lepszy dzień od poprzedniego.

Coraz częściej się rozczarowuje.


Niemalże wybucha histerycznym płaczem, stojąc na środku korytarza przed biurem i czując zaciekawione spojrzenia na plecach. Ledwo trzyma się na nogach, gdy szef rzuca ostre słowa z łatwością, której zapewne pozazdrościłaby nawet Oceane Greengrass.

A wszystko zaczęło się całkiem niewinnie — jak zawsze w takich sytuacjach. Sekretarka musiała nagle wyjść do swojego małego dziecka i jakimś cudem wszystkich wysyłano do Pansy, a ona, zgrzytając zębami i uśmiechając się sztucznie, próbowała rozwiązać ich kłopoty najszybciej, jak potrafiła. Prawdziwy problem pojawił się jednak później, gdy przybył czarodziej w średnim wieku i nie chcąc podać ani nazwiska ani powodu, pragnął koniecznie porozmawiać z szefem. Tłumaczenia Pansy, że nie może go wpuścić ot tak i ma ważniejsze rzeczy do robienia, nic nie dawały, a mężczyzna stawał się coraz bardziej oschły i zirytowany. W końcu Parkinson nie wytrzymała — wyprosiła go, a potem zatrzasnęła za nim drzwi, dając do zrozumienia, że nie życzy sobie takich zachowań.

Oczywiście wtedy nie wiedziała, że ów czarodziej jest ważną osobistością, który ma mieć równie ważne spotkanie z szefem i zadaniem sekretarki było go rozpoznać na podstawie wcześniejszych wskazówek, których z wiadomych powodów Pansy nie otrzymała. Najwyraźniej przybyły był w tak samo podłym nastroju jak Pansy, bo szybko skontaktował się z jej szefem i zawiadomił o całym zajściu, przez co Parkinson musi teraz posłusznie wysłuchiwać litanii krytyki.

Spacer w pokrzywach [ZAWIESZONE]On viuen les histories. Descobreix ara