Rozdział piąty

323 64 25
                                    

— Słyszałem, że pracujesz, Pansy.

Dziewczyna unosi wzrok znad talerza i patrzy przez chwilę na pana Greengrassa, ojca Dafne, a potem bezbarwnym tonem odpowiada:

— Tak, w księgowości. Teraz jestem akurat na krótkim urlopie.

— Dobry wybór, ludzie zawsze będą mieli pieniądze i zawsze będą chcieli nimi zarządzać.

Czuje ulgę, nie zauważając krytyki w jego głosie, ale zaraz potem napotyka spojrzenie jego żony, które przepełnione jest kpiną i dezaprobatą. Zagryza dolną wargę i ponownie całą swą uwagę skupia na stosie warzyw.

Kiedy tylko Dafne zaproponowała wspólny obiad, wiedziała, że będzie on porażką i na pewno nie stanie się miłym wspomnieniem. Lubiła jej ojca, ale Océane Greengrass budziła w niej lęk. Wiecznie wyniosła i dumna zdawała się oceniać każdego, kogo napotka, a jednocześnie nakładać maskę złudnej serdeczności. Młodsza Pansy podziwiała ją i pragnęła posiąść jej wszystkie cechy, lecz teraz unikała choćby najmniejszej rozmowy z nią.

— Przykro nam z powodu Harry'ego.

Parkinson nie może się powstrzymać i posyła jej oskarżycielskie spojrzenie, zaciskając pod stołem dłoń w pięść. Gdy dostrzega, jak kąciki ust Océane nieznacznie unoszą się ku górze, wypala:

— I co mam z tym zrobić? Wysłać mu to na papierze, błagając, żeby wrócił?

— Och, doprawdy, kochanie, przecież nie powiedziałam nic niewłaściwego. Proszę, uspokój się i dokończ posiłek.

Nie chce ranić Dafne i choć najchętniej wykrzyczałaby wszystko, co kumulowało się w niej przez ostatnie miesiące, w piękną twarz pani Greengrass, posłusznie zajmuje się jedzeniem.

— Mamo, Monsieur Marbot prosił, aby cię pozdrowić. Stwierdził, że musisz niedługo do niego przyjść, ponieważ ma coś specjalnie dla ciebie. — Astoria wtrąca się do rozmowy, próbując załagodzić sytuację.

— To bardzo miło z jego strony — odpowiada krótko, nawet nie patrząc na córkę, bierze łyk wina i zaczyna opowiadać Dafne o przygotowaniach, które miały miejsce podczas jej nieobecności.

Pansy czuje, że jeszcze chwila i zaśnie, wdzięcznie wkładając twarz do talerza. Arystokracja i jej wydumane problemy męczą ją i choć wcześniej tęskniła za luksusami, w tej chwili wolałaby znaleźć się we własnym małym mieszkaniu. Odkłada sztućce i po chwili wahania oświadcza:

— Nie chcę państwu przeszkadzać, robi się już ciemno, więc będę wracała.

— Ależ nie! Pansy, zostań na noc! Będzie tak jak dawniej. Zresztą w najbliższym czasie nie pojawi się sposobność do takiego spotkania — oburza się natychmiast Dafne, a widząc, że z twarzy Parkinson nie znika nieustępliwość, wstaje ze swojego miejsca i podchodzi do niej. Wbrew niezadowoleniu matki chwyta ją za dłonie i mówi. — Proszę. Tyle się nie widziałyśmy.

Po raz pierwszy w oczach przyjaciółki Pansy dostrzega czułość, którą wcześniej skrzętnie ukrywała za dumą odziedziczoną po matce. Bierze głęboki wdech i zamyka oczy.

— Dobrze.


Siedząc później w pożyczonej od Dafne koszuli nocnej w zaciszu pokoju gościnnego, Pansy zadręcza się analizowaniem dzisiejszego dnia. Jest zmęczona wszystkimi ludźmi, z którymi miała styczność i z goryczą zauważa, jak bardzo tęskni za swoją cichą, szarą rutyną. Choć zwykłe łóżko dla gości było pewnie kilkakrotnie razy droższe od jej własnego, spogląda na nie beznamiętnie i zdaje się nie doceniać bogactwa, którą ją otacza. Pamięta, jak bardzo rozpaczała i wypłakiwała się w ramię Harry'ego, gdy ojciec po śmierci nie zostawił jej ani grosza. Nie ubolewała nawet nad jego stratą w równym stopniu jak za pieniędzmi. Była głupia. Teraz wspomina to z wypiekami wstydu i z obrzydzeniem. Przymyka oczy i opiera głowę na poduszce, ale po usłyszeniu pukania podnosi ją, po czym pospiesznie siada.

Spacer w pokrzywach [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now