Rozdział szesnasty

253 45 11
                                    

To chyba nie był najlepszy pomysł, myśli Pansy, wchodząc na salę balową, która dopiero zapełnia się ludźmi. Żałuje, że nie ma przy sobie Dafne lub chociażby kogoś, kogo znałaby na tyle dobrze, by nie musieć zachowywać resztek wyuczonej uprzejmości przez cały czas. Zagryza dolną wargę i rozgląda się, lecz bez skutku. Zrezygnowana postanawia więc pochwycić kieliszek szampana z jednej z lewitujących tac i powolnym krokiem rusza w stronę tarasu, usiłując powstrzymać nieokiełznane pragnienie zlustrowania każdego detalu na sali.

Zapomniała już, jak wyglądają bale — jak przyjemnie jest wirować w sukni, jak włoski na ciele unoszą się na drżenie muzyki, jak miło jest napawać się nocą ze smakiem szampana na języku. Może nawet trochę za tym tęskniła, ale teraz wstyd jej się do tego przyznać. Jak zauroczona chłonie te wszystkie światła i barwy, rozkoszując się dotykiem drogiego materiału na skórze. I choć znów czuje zażenowanie na myśl o tym, o swojej małostkowości i przesadnym zdziwieniu, odbierającym dech, nie potrafi tego uciszyć.

Od dawna nie czuła się tak dobrze, będąc sobą. Krawcowe monsieur Marbota były w stanie uczynić coś, co dla samej Pansy wydawało się niemożliwe przez długie miesiące — pozwoliły spojrzeć na własne odbicie z innej perspektywy, która sprawiała, że oczy zaczynały błyszczeć, a usta rozchylały się w zmysłowym uśmiechu. Nie może się powstrzymać od ciągłego gładzenia kruczoczarnych piór, okalających jej sylwetkę i muskania włosów, upiętych w przylegające do głowy fale. To, co uprzednio Parkinson uważała za swoje wady, zostało ukazane jako atuty, wywołujące na przemian zazdrość i zachwyt. Kościste, szerokie ramiona podkreślone niskim dekoltem, ukazującym obojczyki, ostro zarysowane barki oraz plecy. Ponadto zaś wyprofilowane talia i biodra tak, by cała sylwetka tworzyła klepsydrę, zabierając jej chłopięcy wyraz i dodając jakby zdecydowanych, surowych pociągnięć pędzla. Dół sukni, delikatnie rozkloszowany i spływający swobodnie od kolan jako element subtelności, który czyni cały strój o szczyptę dziewczęcym. I wreszcie peleryna z piór, zdająca się skrzydłami, gdy Pansy unosi ręce oraz czarna szminka w świetnym duecie z prostą opaską. To wszystko sprawia, że Parkinson zapomina choć na chwilę o dręczących ją lękach i oddaje się gęstej od emocji atmosferze.

— Wyglądasz, jakbyś zamierzała wszystkich tu dzisiaj rozdziobać, gdyby tylko się sprzeciwili.

Odwraca szybko głowę i uśmiecha się z ulgą, widząc Teodora. Jest ubrany w bogato zdobiony strój z początku XIX wieku i przypomina jednego z bohaterów klasyków, które Parkinson czytała kilka lat temu. Pansy już otwiera usta, by rzucić kilka słów na temat jego ubioru, gdy on zagaja ponownie:

— Pozwoliłbym ci wybrać, czy chcesz najpierw usłyszeć dobrą wiadomość, czy złą, ale mam tylko złą, przykro mi.

— Och, czyżby zabrakło wina? — Zdobywa się na przerażony ton i teatralnie kładzie dłoń na sercu.

— Cieszę się, że myślisz tak optymistycznie, ale...

Nie dane mu jest jednak skończyć, bo dobiega ich słodki głos Dafne z sali, która prosi wszystkich o wejście do środka. Pansy wzrusza bezradnie ramionami.


Musi przyznać, że jej przyjaciółka wygląda promiennie i jeszcze ładniej niż zwykle. Do twarzy jej w inspirowanym łąką stroju, który upodobania ją do leśnego stworzonka, pełnego jednak gracji i niewymuszonego wdzięku. Dzisiaj to właśnie ona jest królową i nawet Pansy nie może się z tym spierać.

Gdy napotyka wzrok Greengrass na sobie, uśmiecha się pokrzepiająco i przechyla lekko głowę, udając, że słucha jej przemowy. Próbowała słuchać — naprawdę. Na początku łapała każde słowo, ale z kolejnymi zdaniami skupienie ulatywało. Ganiła się za to i zmuszała do uwagi, ale miała wrażenie, że jest jeszcze bardziej rozkojarzona, więc przestała.

Bierze łyk szampana i nieznacznie odchyla głowę, aby podziwiać przyozdobiony freskami sufit. Nie zna się na sztuce, lecz bez wyrzutów sumienia stwierdza, że te zasługują na choćby minimalny, beznamiętny zachwyt największego z krytyków. Gdy z ciekawością przygląda się malunkowi przedstawiającymi jakieś kwiaty, których nie rozpoznaje, na moment pozbywa się resztek uwagi dla otoczenia. I dlatego właśnie czując dłoń na swoim ramieniu, nie potrafi powstrzymać nagłego wzdrygnięcia i gwałtownych ruchów. Odwraca się z rzadką u niej werwą, nie bacząc przy tym na szampan w kieliszku, a potem rozchyla wargi w zdziwieniu.

— Nie zauważyła mnie pani?

— To pan? — pyta zbyt głośno i czerwieni się, wbijając paznokcie we wnętrze wolnej dłoni.

Na szczęście dla niej, właśnie wtedy Dafne kończy mówić, a wokół rozbrzmiewa muzyka i brawa. Pansy prawie nie zauważa, gdy mężczyzna, którego przecież zna od tego spotkania w autobusie, ujmuje ją delikatnie za łokieć i prowadzi w stronę stolika z ponczem, przy którym niemalże nie ma ludzi.

— Może chociaż się pan przedstawi.

— Nie wiem, czy to naprawdę konieczne.

Parkinson marszczy brwi, nie spuszczając z niego wzroku. Irytuje ją jego rozbawione spojrzenie i pobłażliwy uśmiech błąkający się na ustach. Potrząsa głową i zaciska usta, a potem odwraca się i sięga po przekąskę z łososiem. W środku jednak drży. Z trudem tłumi wzburzoną ciekawość oraz narastającą ekscytację, poprzedzoną od dawna skrywanym zachwytem, powodującym w niej dziwne poczucie winy.

— Och, proszę mnie nie rozczarowywać, niech się pani dokładnie przypatrzy.

Pansy odwraca się w jego stronę — ostro, stanowczo, gwałtownie. Nie potrafi powiedzieć, dlaczego przy nim wraca jej dawna hardość i szorstkość, ale jest to zbyt cenne uczucie, by się go pozbywać. Wbija więc wzrok płonących oczu w jego twarz i wtedy, po dopasowaniu rysów i poukładaniu kilku oczywistości w głowie, wyrywa jej się krótkie:

— Och. — A po chwili zduszonym głosem dodaje, jakby dla upewnienia się — Regulus Black.

On zaś uśmiecha się szeroko i szelmowsko, a potem kłania się z elegancją. — Może zechce pani zatańczyć?

— Mów mi Pansy — odpowiada pewnie, dziwiąc się własnej śmiałości. Chwyta za dłoń Blacka i pozwala poprowadzić się w stronę parkietu z szumem w głowie i niedowierzaniem w ruchach, skrycie napawając się spojrzeniami pozostałych gości.

Muszą stanowić coś na kształt rozwijającej się sensacji, przemyka jej przez myśl. On, który miał być martwy, a wraca na salony tak, jakby nie był tego świadom i ona, porzucona przez Harry'ego Pottera, zszarzała życiem wśród mugoli.

To wszystko przestaje mieć jednak znaczenie dla Pansy, gdy rozbrzmiewa muzyka, a ona pozwala sobie zatopić się choć na ten jeden wieczór w ciemnych oczach Regulusa Blacka.

Spacer w pokrzywach [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now